Podróże i KulinariaJordania ziemia obiecana dla Polki i Jordańczyka

Jordania ziemia obiecana dla Polki i Jordańczyka

Jordania jest w ostatnich latach coraz bardziej popularnym kierunkiem wyjazdów Polaków. To kraj gościnny, a Polacy są tu chętnie witani. Często nie zdają sobie sprawy z tego, że w dużej mierze to zasługa polsko-jordańskiej pary lekarzy. Miałam przyjemność ich poznać.

Lotnisko w Ammanie jest nowoczesne, a odprawa odbywa się bardzo płynnie. Żadnych pytań, poza oczywiście pokazaniem Jordan Pass i prześwietleniem bagażu. Rozsuwają się szklane drzwi do hali przylotów. Wchodzę prosto na Dirara i Urszulę, polsko-jordańskie małżeństwo lekarzy, którzy na tydzień przyjęli mnie pod swój dach i obiecali pokazać Jordanię. Tydzień to za mało, żeby kraj ten dokładnie zwiedzić, ale wystarczy, żeby go posmakować i się nim zachwycić.

Dirar i Urszula

Dirar Rawwash, rodowity Jordańczyk, w 1969 r. przyjechał do Polski studiować medycynę. Języka nie znał kompletnie, więc pierwszy rok spędził na intensywnej jego nauce, przekonując się w tym czasie, że Polacy serdecznie nienawidzą socjalistycznego ustroju, chociaż gdy przekraczał granicę PRL, miał na ten temat zupełnie inne wyobrażenie. Potem rozpoczął niełatwe studia i spotkał ją.

Urszula – blondynka o jasnej karnacji, wypisz wymaluj Danuśka Jurandówna. On – smagły, z modnymi wtedy długimi, a do tego kręconymi włosami jak Jimmy Hendrix, w którym kochały się wszystkie dziewczyny. Musiało zaiskrzyć. Polka Urszula i Jordańczyk Dirar zostali parą. Na studiach i w życiu. Po ślubie zdecydowali się na wyjazd do Jordanii. Przyjechali tu w 1981 r. Dirar rozpoczął pracę w szpitalu w Ammanie, potem także w ministerstwie zdrowia, gdzie m.in. organizował szczepienia na gruźlicę w całym kraju.

Dr Urszula i dr Dirar Rawwash. fot. archiwum rodzinne

Urszula nie znała arabskiego. Z Dirarem rozmawiała po polsku lub po angielsku. W tym drugim języku mogła porozumieć się z lekarzami, ale już nie z pacjentkami. Musiała nostryfikować dyplom, a żeby to zrobić, zdać też egzamin z języka. Zdała. Pracując jako ginekolog najpierw w szpitalu w Ammanie, potem także w Madabie i prowadząc prywatną praktykę, uczyła się zrozumienia nie tylko języka swoich pacjentek.

Chciała pomagać, więc kiedy nauczyła się już języka i otworzyła własny gabinet, latami przez jeden dzień w tygodniu bezpłatnie przyjmowała Beduinki. Leczyła także ich dzieci. Nigdy nie próbowała zmieniać na siłę tych kobiet. Europejkę dziwiło, gdy widziała beduińskie niemowlęta z… piaskiem w pieluszce jako środkiem na odparzenia. Ale skoro dziecku nie działa się od tego krzywda, Urszula nie próbowała przekonać Beduinek, by zrezygnowały ze skutecznego sposobu przekazanego im przez matki i babcie. Radziły sobie jak mogły, a ona swoje porady musiała dostosować do warunków, w jakich tym kobietom przyszło żyć. Przyjęła dewizę: nie oceniać, pomagać. Dziś przyjmuje dorosłe córki swoich pacjentek z tamtych lat.

Dirar wciąż spotyka swoich dawnych pacjentów – już ojców dzieci. Zdarzyło mu się, że jeden z nich nadał synowi jego imię – Dirar. Jak mówił, żeby uczcić lekarza, od którego dostał pomoc, gdy był chłopcem. Kiedy spotykają tych ludzi, Dirar i Urszula wiedzą, że było warto.

Dom i dwie ojczyzny

Obok życia zawodowego było też prywatne. Na świat przyszły dzieci, zbudowali dla nich dom pod Madabą, by z tarasu widzieć światła miasta na wzgórzu. Dziś to już Madaba, a wokół stoją inne domy. Oddech łapali na górze Nebo. Zaprzyjaźni się z opiekującymi się tym miejscem franciszkanami, szczególnie gdy z Polski dołączył do nich ojciec Antoni Kazimierz Dudek, częsty gość w ich domu.

Oboje „wyłapywali” też polskość w Jordanii, gdzie tylko się dało. W swoim domu przyjmowali dyplomatów przysłanych z Polski do Jordanii i polskich księży i rodaków, których zawód związał w jakikolwiek sposób z Jordanią. Mówili o tym jordańskim sąsiadom, znajomym i członkom rodziny. Bywało zabawnie. Jak wtedy, gdy odbywającego oficjalną wizytę w Jordanii premiera Leszka Millera na górze Nebo chlebem i solą witali mali Jordańczycy w tradycyjnych strojach. Zdumiony Miller usłyszał, jak jeden z nich zwraca się do niego najczystszą polszczyzną. Tym Jordańczykiem był syn Urszuli i Dirara.

Dzięki nim wielu Jordańczyków usłyszało o Polsce i spojrzało na nią ich oczami. Wszyscy wiedzieli, że doktor Urszula jest Polką, a doktor Dirar Polskę uwielbia i traktuje jak swoją drugą ojczyznę. Za krzewienie polsko-jordańskiej przyjaźni otrzymał polskie obywatelstwo. Odwiedzającym jego dom z dumą pokazuje dyplom jego nadania. Nawet nosząc tradycyjną jordańską chustę śmieje się, że jej kolory: biały i czerwony są takie same jak polskie barwy narodowe, więc chusta idealnie pasuje do koszulki z godłem Polski.

Jak pokonali różnice kulturowe? Mówią, że nauczyli się po prostu przyjmować nawzajem swoje zwyczaje i wybierać z nich to, co najlepsze. Dirar ze smakiem zajada się pierogami i kiełbasą myśliwską, Urszula na co dzień chętnie sięga do arabskiej kuchni. W Wigilię ich synowa, rodowita Jordanka, ubiera choinkę, wieczorem zasiadają do wieczerzy, a o północy jadą na pasterkę na górę Nebo. Gdy trwa ramadan, szanują ten zwyczaj. Wiele o tym rozmawiamy wieczorami, popijając zimne piwo i zagryzając je rewelacyjnymi chrupiącymi orzeszkami, pomiędzy oglądaniem zdjęć z Jordanii.

Dzięki Urszuli i Dirarowi drzwi w Jordanii otwierały się dla mnie na oścież, chociaż jest to kraj gościnny dla wszystkich. Do Jordanii przyjechać warto. Nawet jeśli nie zna się tam nikogo. Na mapie Bliskiego Wschodu to wyjątkowy kraj.

Jordania

Haszymidzkie Królestwo Jordanii, bo tak brzmi pełna nazwa kraju, ma dostęp do Morza Czerwonego z portem w Akabie, chociaż długość tej morskiej granicy to tylko 26 km. W 2017 roku Jordanię zamieszkiwało nieco ponad 7 mln ludzi, w tym ponad 2,3 mln mieszkało w stolicy – Ammanie. Jordania była państwem już w XIII w. p.n.e. Zamieszkiwały ją semickie plemiona Amonitów, wywodzące się od syna młodszej córki Lota, bratanka Abrahama, Edomitów (pochodzących od Ezawa, pierworodnego syna Izaaka, tego, co sprzedał pierworództwo za miskę soczewicy) i Moabitów, pochodzących z kazirodztwa popełnionego przez starszą córkę Lota z własnym ojcem. Przez ostatnie ponad dwa tysiąclecia tereny dzisiejszej Jordanii podbijało królestwo izraelskie, imperium asyryjskie, babilońskie, perskie i rzymskie oraz Bizancjum i kalifat. Nawet XX w. był dla tej ziemi czasem konfliktu, a spokój pokój zapanował tu od lat 60. Dziś Jordania jest monarchią konstytucyjną. Aktualnie urzędującym władcą jest Abd Allah ibn Husajn. Zastąpił on swojego ojca Husajna, który zmarł w lutym 1999 r. Dla wielu Jordańczyków jest to jednak temat drażliwy, więc lepiej go unikać, koncentrując się na pięknie tego kraju i jego oszałamiających zabytkach.

Mapa z Madaby została wykonana z ponad dwóch milionów tester (kawałeczków kamienia o wymiarach 0,7×1,5 cm). Okazała się zaskakująco dokładna. Na jej podstawie odkryto miejsce chrztu Chrystusa.

Madaba

Położna niedaleko Ammanu, u podnóża góry Nebo i jakieś 40 km od Morza Martwego, Madaba liczy ok. 100 tys. mieszkańców. Turystów z całego świata przyciąga za sprawą mozaiki – mapy przedstawiającej Ziemię Świętą z Jerozolimą i Morzem Martwym.

Mapa z Madaby znajduje się w cerkwi św. Jerzego w centrum miasta. Oryginalnie mozaika miała rozmiary 21×7 m, a do jej ułożenia użyto ponad dwóch milionów tesser (kawałków kamienia). Obecnie mozaikowa mapa ma wymiary 16×5 m, ale i tak zachwyca. Warto poświęcić chwilę, by odnaleźć na niej biblijne miejsca, szczególnie Jerozolimę, w konturach której zaznaczono Bramę Damasceńską, Bramę Lwów, Złotą Bramę, Bramę Syjońską, Bazylikę Bożego Grobu, Kościół Matki Bożej Nowej, Cytadelę Dawida, jerozolimskie cardo maximus oraz decumanus. Bardzo charakterystycznym elementem mapy jest też Morze Martwe i dwie ryby – jedna radosna płynie do Morza Martwego, ale napotyka drugą – smutną, która wraca z miejsca nie nadającego się do życia.

Mało turystów schodzi do podziemia kościoła (wejście po prawej stronie ikono stasu), a szkoda, bo znajduje się tam cudowna ikona, która zasłynęła w latach 70. XX w. Pewnego dnia w czasie nabożeństwa obrazek zaczął migotać tysiącami kolorowych światełek. Kiedy niewytłumaczalne zjawisko się skończyło, wierni dostrzegli na obrazku nowy szczegół – niebiesko-fioletową trzecią dłoń, wskazującą na Maryję.

Kilka kroków od kościoła znajduje się Park Archeologiczny, w nim pozostałości 3 bizantyjskich kościołów: Maryi Dziewicy z salą Hipolita (z piękną mozaiką na podłodze), kościoła św. Eljasza i krypty św. Elianusa, również z zachwycającymi mozaikami. W innej części parku zgromadzono mozaiki przedstawiające życie codzienne, część drogi rzymskiej, czy wizerunek bogini Tyche. My oglądaliśmy też, na ogół ukryte przed oczami zwiedzających, szklane mozaiki. Tuż obok parku znajduje się Madaba Institute for Mosaic Art and Restoration, czyli szkoła mozaik, a także sklepy, w których można kupić mozaikę. Jak ma się odpowiednio zasobny portfel, można tam nabyć także np. stół do ogrodu. Nie jest to wydatek tani, bo stół o średnicy ok. 1,5 m kosztuje minimum 5 tys. dinarów. Za to jego transport w dowolne miejsce na świecie jest już gratis. Warto też przejść się po najbliższych uliczkach, pełnych sklepików i restauracji. Turystów jeszcze mało. Pandemia mocno uderzyła w Jordanię. Ale wracają. I słusznie – małe sklepiki i knajpki aż się proszą o obecność turystów z całego świata.

Ikona Matki Boskiej z Madaby. Widoczna na niej dłoń, wskazująca na Maryję, miała pojawić się w sposób cudowny, co ściągnęło do cerkwi św. Jerzego tysiące ludzi z całej Jordanii.
Betania za Jordanem – miejsce chrztu Chrystusa. Drugi brzeg rzeki należy już do Izraela.

Radość w depresji

Pierwszej nocy w Jordanii budzi mnie wezwanie na modlitwę. Jest w pół do piątej i na zewnątrz jeszcze ciemno. Wołanie z jednego meczetu, potem drugiego i kolejnego. Nie rozumiem oczywiście słów, ale wsłuchuję się w melodię głosów. Rankiem wjechałam na górę Nebo. Właśnie stąd Mojżesz oglądał Ziemię Obiecaną, wiedząc, że z Bożego rozkazu nigdy do niej nie wejdzie. Na górze Nebo został pochowany.

Pierwsze chrześcijańskie sanktuarium powstało tu w IV w. Z biegiem wieków i zawirowań historii kościół uległ zniszczeniu. W 1932 r. franciszkanie wykupili od jordańskiej rodziny cały szczyt góry i rozpoczęli wykopaliska. Odkryli ruiny kościoła i piękne mozaiki. Początkowo nie były w żaden specjalny sposób chronione. Dziś stoi nad nimi kościół. Najważniejszymi obiektami są w nim chrzcielnica z IV w. oraz pochodząca z 531 r. mozaika, przedstawiająca sceny myśliwskie i pasterskie. Widać na niej lwa, zebrę, wielbłąda oraz Murzyna prowadzącego strusia.

Góra Nebo. Okrągły głaz to pozostałość po drzwiach do bizantyjskiego kościoła, który stanął tu w IV w.
Góra Nebo – widok na Ziemię Obiecaną. Ten sam widok (oczywiście bez przecinającej pustynię autostrady) oglądał przed śmiercią Mojżesz.
Słynny „wężowy krzyż” na górze Nebo. Z platformy obok Ziemię Świętą oglądał w czasie swej pielgrzymki do Jordanii papież Jan Paweł II. Oraz autorka niniejszego tekstu.

Przybywających wita pomnik wzniesiony na pamiątkę wizyty na górze Nebo papieża Jana Pawła II – „Księga miłości”, zbudowany tak, by raz w roku, 25 grudnia promień słońca przechodził przez specjalny otwór na szczycie pomnika i oświetlał zegar słoneczny na ziemi.

Dalej olbrzymie kamienne koło – to fragment drzwi prowadzących kiedyś do kościoła.

Na skraju góry kilka stopni prowadzi do miniplatformy widokowej. To z tego miejsca papież Jan Paweł II, będąc w Jordanii, oglądał Ziemię Świętą. Obok wężowy krzyż, dzieło włoskiego artysty Giovanniego Fantoniego. Nawiązuje do dwóch biblijnych wydarzeń – podwyższenia węża miedzianego na pustyni przez Mojżesza w czasie, kiedy Żydów nękały jawwdowite węże i podwyższenia na krzyżu Chrystusa jako Syna Człowieczego. Nowoczesna uroda krzyża może być dyskusyjna, ale zobaczyć warto. Kilka metrów dalej oliwne drzewko zasadzone przez papieża i resztki fundamentów dawnych budowli.

Schodzić „ze szlaku” nie wolno, ale jeśli ktoś ma ochotę zostać nowym Indianą Jonesem, tu ma szansę zdobyć wielką sławę – na górze Nebo znajduje się grób Mojżesza, a według jednej z legend właśnie tu została ukryta Arka Przymierza.

Kolejny obowiązkowy przystanek w Jordanii to Morze Martwe i hotelowy raj. Każdy znajdzie coś dla siebie. Przewodniki nie kłamią – słona woda wybija człowieka jak korek. Stąd przy zejściu na każdą plażę tablice ostrzegające przed próbą pływania. Na każdej plaży stoją wielkie pojemniki pełne czarnego błota. Błotko jest cieplutkie i oczywiście słone, trzeba uważać, żeby nie dostało się do oczu. Turyści smarują się nim, czekają aż wyschnie i spłukują je w ciepłej wodzie. I tak po parę razy. Skóra jest po tym jak jedwab. Zabiegi oferowane przez hotelowe SPA wzmacniają efekty. W nocy Morze Martwe jest dosłownie srebrne od blasku księżyca. Słychać tylko cykady. Panuje cudowny spokój, powietrze przesycone zapachem kwiatów z hotelowych ogrodów, słonej wody i pustyni. Kto by spał w takich okolicznościach?

Betania

Hotel opuszczam następnego dnia po południu. Jedziemy do Betanii za Jordanem, miejsca chrztu Chrystusa. To tu nadejście Mesjasza głosił św. Jan Chrzciciel, który mieszkał w pobliżu, żywiąc się szarańczą i miodem. Miejsce zostało oznaczone na słynnej Mapie z Madaby. Na jej podstawie w latach 90. XX w. na wschodnim brzegu rzeki Jordan międzynarodowy zespół archeologów prowadził wykopaliska. Mapa się sprawdziła – archeolodzy odkryli ruiny bizantyjskiego kościoła i fundacji greckich kolumn – autentyczne miejsce Chrztu Pańskiego. Ich badania potwierdziły, że pomiędzy VI a XII w. istniało tu pięć różnych  kościołów chrześcijańskich, najstarszy został zbudowany w latach 491-518. Odnaleziono ruiny kaplicy w miejscu, w którym Jezus Chrystus zdjął szatę przed zejściem do wody. Dziś przed dojściem do Jordanu mija się basen chrzcielny z I w. i pozostałości bizantyjskiego klasztoru św. Marii Egipcjanki. U podnóża wzgórza jest również czczona grota, w której przebywał prorok Eliasz i św. Jan Chrzciciel. Nieopodal znajdują się kościoły rzymskokatolicki, armeński, luterański, prawosławny grecki monaster, a przed samym Jordanem także cerkiew pod  wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Jordan w tym miejscu jest wąski. Drewniane stopnie prowadzą do rzeki. Można na nich usiąść i zanurzyć się nurcie. Ale ostrożnie – jest głęboko. Po drugiej stronie, kilka metrów dalej, jest już Izrael. Na wyciągniecie ręki.

Amman

Amman, stolica Jordanii łączy w sobie arabskie miasto i nowoczesną metropolię. Żelaznym punktem dla każdego turysty jest Cytadela na wzgórzu Jabal Al Qala’a. Było ono królestwem Amonitów, potem Asyryjczyków, Babilończyków, Seleucydów, Żydów i Rzymian. Tu znajdowała się świątynia Herkulesa, wzniesiona przez Rzymian. Kolumny, które ją otaczały, miały po prawie 13 metrów wysokości. Zostało tylko kilka z nich i fragment ogromnej dłoni z posągu Herkulesa. Są tu także ruiny świątyni bizantyjskiej z VI w., a także muzeum archeologiczne, a w  nim największy skarb – gipsowe główki z neolitycznego stanowiska archeologicznego w Ain Ghazal. Mają 10 tys.
Po terenie Cytadeli warto pobłądzić. Z tego miejsca widok na Amman zapiera dech w piersiach. Miasto położone na wzgórzach zdaje się kipieć od domów. Na zboczu góry jest też rzymski amfiteatr. Ma fantastyczną akustykę – siedząc w najwyższych rzędach słyszy się słowa wypowiadane szeptem na scenie. O ciszę, pozwalającą na przeprowadzenie eksperymentu, może być trudno – teatr to popularne miejsce spotkań mieszkańców Ammanu. Warto zostać na Jabal Al Qala’a trochę dłużej – gdy zapada zmierzch i zapalają się światła miasta, widok ze wzgórza robi się iście bajkowy. W ten sposób można też przeczekać ammańskie godziny szczytu. Nawet najlepsi kierowcy muszą mieć oczy dookoła głowy, bo Jordańczycy potrafią jechać „na piątego”, a światła i zasady ruchu drogowego mają dla nich drugorzędne znaczenie. W dodatku samochody z wypożyczalni są specjalnie oznaczone, więc kierowcy jordańscy potrafią to „wykorzystać”. Trzeba uważać.

Cytadela w Ammanie, ruiny świątyni Herkulesa.
Obok świątyni Herkulesa znajdował się jego ogromny posąg. Do naszych czasów przetrwał tylko fragment jego dłoni.
Eksponowane w muzeum na terenie Cytadeli gipsowe główki znalezione w Ain Ghazal mają 10 tys. lat.

Cud

Być w Jordanii i nie widzieć Petry, to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża (no dobrze – Watykanu). Miejsce wpisane na listę Siedmiu Nowych Cudów Świata w pełni na to zasługujące. Nabatejczycy jako lud koczowniczy początkowo nie widzieli potrzeby podkreślania swego prestiżu budowlami, ale w miarę bogacenia się, zmienili zdanie. Petra położona na skrzyżowaniu szlaków handlowych przyniosła im bogactwo, które należało zaakcentować. Tak powstały jej najwspanialsze budowle. Przez dziesiątki lat zakusy na Petrę mieli m.in. Pompejusz Wielki, Herod Wielki (próbował zdobyć miasto wspólnie z Kleopatrą), Oktawian August. Pozostała niezdobyta aż do 106 roku n.e. Oblegającym ją Rzymianom udało się ją zdobyć tylko dlatego, że przypadkowo odkryli wodociąg i uszkodzili go. Nabatejczycy się poddali. Swoje zrobiło też kilka trzęsień ziemi i zdobycie miasta przez Saladyna. Opuszczona Petra na wieki została zapomniana. Europejczycy nie mieli o niej pojęcia. Beduini ustanowili zakaz sprowadzania do tego miejsca białych. Udało się to dopiero Johannowi Ludwikowi Burckhardtowi, który w przebraniu Beduina dotarł tu w 1812 r. Napotkanym Beduinom tłumaczył, że chciał dotrzeć do grobu brata Mojżesza – Aaraona, do którego jedyna droga prowadzić miała właśnie przez Petrę. Ciekawe, czy był tak zachwycony jak tysiące turystów, którzy odwiedzają to miejsce dziś.

Do Petry prowadzi Bab as-Siq (As-Sik). To około półtorakilometrowej długości wąwóz, powstały wskutek ruchów tektonicznych i zarazem jedno z tych miejsc, których urody nie da się opisać. Ściany dwustumetrowej wysokości, oświetlone promieniami słońca, są złote, pomarańczowe, brązowe… Miejscami wąwóz ma tylko kilka metrów szerokości. Turyści są w nim jak mróweczki. As-Sik otwiera się na najbardziej znaną budowlę Petry – Skarbiec Faraona, nazwany tak ze względu na wspaniałość fasady, chociaż prawdziwe jego przeznaczenie pozostaje nieznane. Wykuty w skale budynek zapiera dech. Żeby sobie uświadomić kunszt budowniczych, pamiętać trzeba, że przecież wokół nie ma drzew, żeby zbudować z nich rusztowania…

Bab as-Siq (As-Sik) – bajeczny wąwóz prowadzący do Petry.

Skarbiec najlepiej podziwiać z małej platformy widokowej. Wysiłek wdrapania się na nią jest wart każdego przyspieszonego oddechu. Dotarcie do drugiej najsłynniejszej budowli – Ad-Dajr zw. Klasztorem jest jeszcze trudniejsze, ale równie warte wysiłku. Czas powstania i funkcja budowli pozostają nieznane, ale znajdujące się wewnątrz, wykute w piaskowcu krzyże, wskazują, że mogła być wykorzystana jako kaplica.

Jeśli ktoś nie ma dość sił, to bliżej Skarbca znajduje się teatr. Podobnie jak inne obiekty został w całości wykuty w zboczu góry. Jest jeszcze większy niż ten w Ammanie – mieścił do 10 tys. widzów. Wśród innych obiektów można wymieć Kasr Bint Firan, czyli Zamek Córki Faraona, wzniesiony ok. 130 roku n.e. grobowiec rzymskiego namiestnika Sekstusa Florentinusa czy Grobowiec Obelisków. Oprócz tego pełno tu dawnych grobowców czy domów Beduinów. Mieszkali tu jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Zostali przymusowo wyrzuceni i teraz chociaż mogą tu handlować, mieszkają poza Petrą. Jeśli ktoś chce oderwać się od tłumu turystów, na pewno da radę to zrobić. Kto nie lubi wysiłku, może posiedzieć w restauracji z widokiem na Skarbiec. Jest cudownie.

Petra. Skarbiec Faraona jest najbardziej znanym zabytkiem Jordanii i zarazem jednym z Siedmiu Nowych Cudów Świata.

Pustynia Marsjanina

Wadi Rum to kolejny cud Jordanii. To tutaj był kręcony słynny film „Marsjanin” i większość filmów, których akcja dzieje się na innych planetach. Pustynia Wadi Rum mieni się kolorami złota, brązu, pomarańczu, czerwieni, czerni. Góry, które z niej wyrastają, wyglądają jak misternie rzeźbione hinduskie świątynie. O „złotej godzinie” same są złotopomarańczowe. U ich stóp lokowane są beduińskie obozy, gdzie turyści spędzają noce. Dowożą ich pickupy, których kierowcy pędzą na złamanie karku. Wrażenia niezapomniane.

Obowiązkowym punktem bytności na pustyni Wadi Rum jest zachód Słońca. My oglądamy go, siedząc na rozpostartej przez naszego kierowcę płachcie, popijając beduińską herbatkę, ugotowaną na suchych krzakach, które lata temu pewnie były zielone, i pogryzając daktylowe ciasteczka. Nasz kierowca, pytany, co będzie, jak się zgubimy albo zepsuje się jego samochód, odpowiada, że pierwsza możliwość nie istnieje. W przypadku drugiej Beduini nadali nazwę każdej górze. Wyjeżdżając po turystów, mówi, którędy będzie z nimi wracał. Jakby co, znajdą nas.

Po zachodzie słońca jesteśmy już w zlokalizowanym u stóp kolejnej góry obozowisku. Kilka czyściutkich „beduińskich domków”, jeden wspólny namiot i zarazem jedyne miejsce, gdzie znajduje się gniazdko. Zasięgu nie ma, ale jutro wracamy do cywilizacji, więc międzynarodowe towarzystwo ładuje swoje komórki. Kolacja oczywiście beduińska – w ziemnym piecu ze starej beczki upieczone mięso z kurczaka i warzywa. Po kolacji – ognisko pod gwiazdami. Woda jest tu dowożona, więc turyści używają jej oszczędnie. Nocą… nie śpią. Jest pełnia, księżyc świeci jak reflektor, piasek oddaje ciepło pustyni z całego dnia, więc na zewnątrz jest cieplej niż w namiotach. Turyści siedzą na ławkach na skraju obozowiska, spacerują, rozmawiają szeptem. Cisza jest taka, że słychać bicie serca. Kto by spał?

Pustynia Wadi Rum wygląda jak z innej planety, a mknące jej bezdrożami samochody – jak zabaweczki.

Dużo więcej

Jordania ma do zaoferowania dużo więcej. Miłośnicy nurkowania, znajdą cudowne miejsca w Akabie nad Morzem Czerwonym. Tam można też złowić rybę, której latami będą zazdrościć wszyscy znajomi (i nieznajomi) wędkarze. Miłośnicy naprawdę niezwykłych przygód koniecznie muszą pojechać do Wadi al-Muijb. To kanion, dnem którego płynie strumień. Pokonuje się go, brodząc w wodzie, czasami płynąc lub wspinając się na mokre skałki. Wrażenia – niezapomniane, choć nie dla każdego. Ze względu na stopień trudności do kanionu wpuszczane są tylko osoby pełnoletnie, a i to w określonym limicie. Czasem trzeba poczekać na wejście. Z dziećmi można za to wejść do kanionu Wadi Numeira. Jest znacznie prostszy do pokonania, a także malowniczy.

Amfiteatr w Ammanie. Mieścił 6 tys. widzów. Odznacza się tak doskonałą akustyką, że słowa wypowiedziane szeptem na scenie słychać w górnych rzędach.

Miłośnicy archeologii koniecznie muszą jechać do Jerash. To najlepiej zachowane rzymskie miasto na Bliskim Wschodzie. Można w nim zobaczyć Forum, pozostałości fontanny, do której akweduktem była doprowadzona woda, hipodrom na 15 tys. widzów, 15 ogromnych kolumn – pozostałości po świątyni Zeusa i świątynię Artemidy – patronki miasta. W pozostałości głównej ulicy zachowały się owalne kamienie, wskazujące system kanalizacji. Jerash ma też ewenement – dzwoniące kolumny. Miasto zostało zbudowane na terenie aktywnym tektonicznie. Prawdopodobnie więc kolumny były z metalu, obudowane piaskowcem. Kiedy zaczynało się trzęsienie ziemi, jeszcze niewyczuwalne, zaczynały „dzwonić”. Było wtedy wiadomo, że trzeba uciekać…

Piekarnia w Madabie. Dla zainteresowanych zakupem beduińskiego chlebka – znajduje się niemal naprzeciwko cerkwi św. Jerzego, gdzie eksponowana jest mapa z Madaby, obok sklepików z pamiątkami.

Przedostatniego dnia robię w Madabie zakupy – właściciel sklepu (z krzyżykiem na szyi) wita się serdecznie z moim gospodarzem. Znają się od lat. Kiedy wychodzimy, doktora Dirara radośnie wita kolejny przechodzień. Spotkamy go potem na skrzyżowaniu. Opuszcza szybę w swoim samochodzie i woła do mnie, że doktor Dirar jest najlepszym ambasadorem Polski w Jordanii, jaki mógł się mojemu krajowi zdarzyć. W pełni się z nim zgadzam.

Rankiem następnego dnia idę rękawem do samolotu. Z okropnie ciężkim bagażem kabinowym.
– O rany, ale ciężar – mruczę do siebie. – Trzeba było nie robić takich dużych zakupów – rzuca mi idąca obok pasażerka. – Nie robiłam – tłumaczę lekko urażona. – Dostałam mnóstwo prezentów: kawy, baklawy, ciasteczka… Zaczynamy rozmawiać. – Ja mieszkałam 12 lat w Jordanii – opowiada moja nowa, samolotowa znajoma. – Bardzo dobrze mi się tu żyło. I wie pani, znałam taką świetną Polkę z Madaby… Doktor Urszula…