WywiadyJestem w tym po prostu dobry

Jestem w tym po prostu dobry

Robert Karaś polski triathlonista, mistrz i rekordzista świata w Ultra Triathlonie na dystansie pięciokrotnego, potrójnego i podwójnego Ironmana, rekordzista Polski na dystansie Ironmana to postać niezwykła. Katarzynie Paskudzie opowiada, jak wciągnął się w świat ultrawyścigów, dlaczego startuje w MMA, a także ile trenuje, co jada i jakie ma plany na pobicie własnych osiągnięć.

Fotografie i rozmowa: Katarzyna Paskuda, miejsce: DoubleTree by Hilton/Warszawa

Podobno lubisz mocne pytania.

Nie lubię pytań, na które już odpowiadałem i tych o pierdoły. Ciężko się na nie odpowiada. Nie jestem skupiony. Rzadko jestem pytany o rzeczy, które w mojej opinii mogłyby zaciekawić potencjalnego odbiorcę.

Może ludzie czują do Ciebie dystans przez to, co robisz, jaki jesteś mocny?

Dziennikarze przeprowadzający wywiady pytają mnie o rzeczy oczywiste. Pytania powtarzają się w każdym z wywiadów, a w nieoficjalnych rozmowach okazuje się, co ich naprawdę interesuje.

Czy uważasz się za faceta z nadprzyrodzoną mocą?

Nie, ale wiele osób tak o mnie mówi, często nazywając mnie człowiekiem z żelaza od Ironmana. Ja się tak nie czuję. Mam po prostu taką pracę, która dla zwykłych ludzi może wydawać się trudna, choć taka nie jest. Jest fajna i łatwa.

Uważasz, że każdy mógłby zrobić to co Ty?

Według mnie każdy zdrowy człowiek, nawet jeśli nie ma żadnej przeszłości sportowej, jest w wieku 40-50 lat i dopiero rozpocznie swoją przygodę z triathlonem, jeżeli znajdzie czas na przygotowanie, jest w stanie ukończyć ultrawyścig w limicie, który wyznacza organizator zawodów.

fot. Katarzyna Paskuda

Trzeba mieć więcej siły psychicznej czy fizycznej?

Do mojego ostatniego wyścigu nie byłem przygotowany, więc potrzebowałem siły fizycznej, żeby w ogóle go skończyć. Trenowałem tylko niecały miesiąc, bo wcześniej było MMA. Było mi bardzo ciężko, bo pierwszy raz wystartowałem nieprzygotowany. Potrzeba siły fizycznej i psychicznej, ponieważ można być fizycznie gotowym i nagle coś w głowie wysiądzie i nie skończy się wyścigu. Może też być odwrotnie. Ktoś z bardzo mocną głową pojedzie na zawody i też ich nie ukończy, bo ciało odmówi posłuszeństwa.

Czy trening do MMA różni się od treningu do Ironmana?

Zdecydowanie. Treningi do MMA w ogóle się nie przekładały na formę w triathlonie. Po trzech miesiącach treningu MMA wznowiłem treningi na basenie, na rowerze oraz biegowe i czułem się, jakbym nigdy wcześniej nie trenował.

Co Cię skłoniło, by wziąć udział w MMA? Czy skusiły Cię pieniądze?

Pieniądze w ogóle mnie nie interesowały.

Nie uważasz, że sportowiec o takiej klasie jak Ty nie powinien w ogóle brać udziału w czymś takim?

Zawsze motywowałem się sportami walki, boksem, MMA. Paręnaście lat oglądam boks i nigdy nie oglądam triathlonu w telewizji, bo mnie to nie interesuje. Po treningu i po wyścigu ja to odrzucam, traktuję jako pracę. Według mnie nie powinno się wracać do pracy poza jej godzinami, żeby się wyluzować, żeby odpoczęła głowa. Triathlon mnie nie motywował i nie bardzo interesował. Ja w tym jestem po prostu dobry, a tamto mnie zawsze jara. Dlaczego nie powinienem wziąć udziału w MMA?

Tam są bardzo różni ludzie, Twoim partnerem miał być youtuber. Uważasz, że to godny Ciebie przeciwnik?

On wywodził się z kulturystyki. We freakach może walczyć każdy, na przykład piłkarz. Może dać nową krew i pokazać inne wartości. Każdy może zademonstrować publiczności swoją drogę, coś, co jest wartościowe i można to wdrożyć w swoje życie. W tej chwili jest moda na walki freakowe. Im mniej osoba jest związana ze sportem, tym ma większą oglądalność. Chciałem tej oglądalności, żeby podtrzymać fejm. O mnie zazwyczaj jest głośno raz w roku, a tu miałem okazję pokazać się po raz drugi. Wyścigi i influencerka to moje źródło utrzymania. Przy pierwszej walce pieniądze mnie nie obchodziły, przy drugiej już tak, ponieważ jest Milan i chciałbym, żeby miał w życiu lepszy start ode mnie. To dla niego będę myślał też o pieniądzach.

Nie uważasz, że wysiłek, który wkładasz w sport, jest morderczy?

Nie, nie odczuwam tego, choć może z zewnątrz tak to wygląda.

Masz swoje granice?

Tak, potrafiłem trzy razy powiedzieć stop w Meksyku i poszedłem się przespać. Wiem, gdzie jest ta kreska. Mam taką świadomość ciała, że wiem nawet, jak mnie coś boli, gdzie mam nacisnąć, jaką partię pomasować. Wiem, czy to jest kontuzja, która wykluczy mnie na dłużej, czy będę jutro chory. Po tylu latach wiem o sobie wszystko.

Chciałbyś, żeby Milan w przyszłości robił to co ty?

Nigdy.

Dlaczego?

Nie lubię patrzeć, jak moi bliscy się męczą, Nie chciałbym, żeby Aga [Agnieszka Włodarczyk] kiedyś brała udział w dłuższym triathlonie. Wolałbym, żeby sport w życiu stanowił dodatek, hobby, pasję, żeby uprawiali go dla zdrowia, a nie w wyczynowym wydaniu. Nie mogę patrzeć na cierpienie bliskich.

Co Cię wzrusza? Czy płaczesz czasami?

Smutne momenty w filmie wywołują wzruszenie. Wczoraj się popłakałem, jak przeczytałem w mediach o  Magdzie Stępień, byłej partnerce Rzeźniczaka. Sam mam dzieci i łzy mi poleciały.

Masz 33 lata. Jak dziecko wpłynęło na Twoje życie, na sport? Coś się dla Ciebie zmieniło?

Przystopowałem. Na przykład w Meksyku trzy razy zapaliła mi się czerwona lampka, miałem halucynacje, więc uznałem, że nie mogę przeginać i muszę iść się położyć. Nigdy już nie przekroczę samochodem 200 km na godzinę. Jeżdżę teraz 120-130, a jeździłem nawet 250. Poza tym trening nigdy nie był na pierwszym miejscu, ale teraz już w ogóle zszedł na dalszy plan, w ogóle przestał być najważniejszy. Kiedyś, jak nie zrobiłem jakiejś jednostki, byłem na siebie zły. Teraz, jak jestem z Milanem, wybieramy się na spacer, czy bawimy się i jeśli nawet nie zrobię treningu, to nie szkodzi, bo czas dla niego jest ważniejszy. Nastąpiło we mnie przewartościowanie. Robię minimum, żeby wiedzieć, że wyścigi zrobię najlepiej jak się da, żeby się ścigać o zwycięstwo.

W sieci krąży Twoje zdjęcie, zrobione tuż przed tym, jak przerwałeś wyścig. Widać po Tobie straszny wysiłek.

To nie wysiłek, to pszczoły. Mam alergię na ich jad. Sam się zdziwiłem, kiedy zobaczyłem, jak wyglądam. Jechałem na rowerze 4,5 km w jedną i 4,5 km w drugą stronę, a tam stały trzy ule. Jechałem pochylony, a one wpadły pod kask i żądliły.

fot. Katarzyna Paskuda

Jaki impuls sprawił, że zająłeś się tym sportem?

Nie lubiłem pływać. Na siłę chodziłem na basen. Skończyłem z pływaniem, wróciłem do Elbląga, bo trenowałem w Trójmieście. Przez rok prawie nie ćwiczyłem. Zobaczyłem na YouTubie przez przypadek finisz Ironmana i dwie dziewczyny, które kończyły wyścig na kolanach. Wydawało mi się, że to jest bardzo trudne. Pomyślałem, że spróbuję. Teraz wiem, że one pewnie były odwodnione albo za szybko zaczęły i odcięło je na końcówce, albo nie były przygotowane. Zrozumiałem, że to wcale nie jest takie trudne, trzeba się dobrze przygotować, dobrze wyliczyć tempo, dobrze nawadniać i odżywiać. Te dziewczyny mnie zainspirowały. Wystartowałem w Szczecinie na pierwszym Ironmanie i zająłem drugie miejsce po pół roku treningu. Postanowiłem próbować dalej. Trwa to od 2012 roku.

Co Cię motywowało?

Chciałem skończyć Ironmana. Zaczynałem być w tym niezły, miałem do tego predyspozycje. Po prostu polubiłem to.

Miałeś sponsorów?

Nie. Pracowałem jako ratownik. Miałem szkołę pływania z moją byłą żoną w Elblągu. Z tego się utrzymywałem. Później przeszedłem do straży pożarnej i dalej uczyłem pływać, więc budżet był troszeczkę większy.

Kokosów nie było?

Nie, ale na tamte czasy to były niezłe pieniądze. Zarabiałem może 7 tysięcy miesięcznie. Moja żona też zarabiała, więc żyliśmy bardzo dobrze. Jednak wiadomo, że jeden wyjazd i już nie masz pieniędzy. Pierwszy rower za kilkanaście tysięcy brałem na kredyt. Jak wygrałem mistrzostwa Polski w 2014 roku, złapałem pierwszego sponsora, potem drugiego. To nie były duże pieniądze, bo od jednego dostałem 2,5 tysiąca, od drugiego 1,5. Nagle miałem 4 tysiące więcej, więc zrezygnowałem z pracy w straży i poszedłem w sport.

Co się zmieniło po Twoich sukcesach, które na dobre zaczęły się w 2018 roku? Masz dużo propozycji?

Mam dużo propozycji, ale wybieram najkorzystniejsze dla siebie.


Czy oprócz tego, że poświęcasz się sportowi, robisz też inne rzeczy? Czy dzisiaj wiesz, co chciałbyś robić w momencie, kiedy już przestaniesz brać udział w wyścigach?

Dużo rzeczy odkładam. Nie wiem, w co uderzę jako pierwsze. Chcę mieć swój sklep z dresami, bo kocham dresy, oraz swoją kawiarnię gdzieś w Hiszpanii. Wymyśliłem już dla nich nazwę. Kawiarnia będzie w stylu sportowym. Rowerki podwieszone na suficie, numerki startowe z wyścigów w gablotach. Taka triathlonowa knajpka przy fajnej trasie kolarskiej.

Co chciałbyś jeszcze osiągnąć? Można dać z siebie więcej?

Chciałbym jeszcze przez kilka lat uprawić triathlon i starać się łączyć to z walkami. W przyszłym roku planuję 10- i 20-krotnego Ironmana oraz dwie walki w klatce.

fot. Katarzyna Paskuda

Startujesz?

Możliwe, zobaczymy, jak mi pójdą wyścigi, jak pójdzie mi walka, bo w lutym się biję, więc mam kilka spraw do odhaczenia w przyszłym roku.

Jak wygląda Twój klasyczny dzień? Wstajesz rano i co dalej?

Każdy jest inny, zależy, gdzie mieszkam w Polsce. Jeśli jestem w Warszawie, o ósmej mam MMA, chyba że nie jestem bardzo zmęczony, to o szóstej pływam, o ósmej mam MMA, o jedenastej idę biegać i o siedemnastej jeżdżę rowerem.

Ile zazwyczaj przebiegasz?

Gdy trenuję tylko do wyścigu, staram się biegać do 20 km dziennie, a jak przygotowuję się do walki, to staram się robić codziennie jednostkę biegową, to wychodzi od 5-15 km dziennie. Dystans zależy od tego, jak bardzo mam okopane nogi po treningu.

Na rowerze też jeździsz w domu?

Tak, wszystkie treningi wykonuję w domu na trenażerze.

Zwracasz uwagę na to, co jesz?

Staram się zjeść trzy zdrowe posiłki dziennie i trzy, na które mam ochotę, zazwyczaj są to fast foody.

Czyli do McDonalda też chodzisz?

Przed chwilą byłem, ale muszę się pilnować, bo do walk muszę ważyć maksymalnie 68 kilogramów.

Gdyby ktoś chciał pobić twój rekord, co byś mu radził?

Nic nie będę radził. Niech próbuje.

fot. Katarzyna Paskuda