Z Krzysztofem Ibiszem, dziennikarzem, rozmawiała Katarzyna Paskuda
Krzysztof, jaka jest Twoja recepta na nieustającą popularność?
Nie ma jednej recepty. Robię to co kocham, konsekwentnie, nie zważając na opinię ogółu, tylko biorąc pod uwagę zdanie tych, których szanuję. Dzielę się sobą z ludźmi, z publicznością. Nie kalkuluję, czy coś mi się opłaca, czy nie. Robię swoje.
To powoduje, że wciąż pojawiają się nowe projekty. W szołbiznesie to wcale nie jest takie oczywiste, ta praca jest obarczona dużą zmiennością, niepewnością. Nie mówię, że nie było żadnych kryzysów, bo były, ale na 27 lat mam niezły bilans.
Nie pamiętam takiego czasu, żebyś zniknął z telewizji…
Całkiem nie zniknąłem, ale przez jakiś czas nie miałem programu na głównej antenie. Był taki moment po “Jak oni śpiewają”, chyba 4 sezony, i wtedy, w Cafe Polsat, prowadziłem talk show “Zrozumieć kobietę”. To program, w którym można było spokojnie i ciekawie porozmawiać, ale głównej anteny mi brakowało.
Miałeś takie momenty, że chciałeś zmienić swoje życie zawodowe? Rzucić telewizję? Miałeś jej dosyć?
Nigdy. Kocham tą robotę. Telewizja jako medium, które ma wpływ na ludzi, zawsze mnie fascynowała, zawsze chciałem w niej być i uprawiać swój zawód na różnych obszarach. I udało mi się, bo zaczynałem od jeżdżenia z kamerą po szkołach, później realizowałem reportaże, pisałem teksty do programów, montowałem, prowadziłem programy, byłem ich autorem, producentem zewnętrznym i wewnętrznym, mam też doświadczenie z dziennikarstwem newsowym. Wydaje mi się, że telewizję znam od podszewki, udało mi się uprawiać każdy z jej obszarów.
Od 2000 r. jesteś związany z Polsatem. Planowałeś tak długą współpracę ze stacją?
Tak, to jak z miłością, człowiek nie planuje, że się kiedyś skończy. Opowiem pewną historię. Kiedy pracowałem w TVN, jechałem windą w biurowcu stacji. Wsiadł do niej pan Zygmunt Soloż-Żak. Wsiadł i mówi: cześć Krzysiu. To mnie totalnie ujęło, bo się nie znaliśmy osobiście. I wtedy przez chwilę, pomyślałem, że super byłoby kiedyś pracować w największej prywatnej stacji telewizyjnej w Polsce. I tak się stało po dwóch latach. Dziś Polsat jest moim zawodowym domem. Na antenie głównej prowadzę “Taniec z gwiazdami”, w Polsat Cefe, “Demakijaż” i “Jokera” w Super Polsacie. Przez te 18 lat nagrałem ponad 3 tys. godzin różnych programów, a każda z anten dała mi szanse na różne działania telewizyjne. To dla mnie bardzo cenne doświadczenia.
Który program uważasz za najważniejszy z dotychczasowych?
Niewątpliwie “Taniec z gwiazdami”. To są niesamowite emocje. To jeden z nielicznych programów na żywo emitowanych ostatnio w telewizjach. Trzeba być skoncentrowanym jak pilot boeinga.
Nie można popełnić błędu?
Można, człowiek nie jest maszyną. Widzowie kochają, jak coś się nie udaje. (śmiech)
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w byciu osobą rozpoznawalną?
Ja w ogóle tego nie czuję. Dla mnie taki stan rzeczy, kiedy ludzie się mną interesują, zwracają na mnie uwagę, chcą porozmawiać, jest naturalny. Od 27 lat cieszę się tak zwaną “popularnością”, więc to w sumie codzienność. Czasem jestem traktowany lepiej, czasem gorzej, ale najczęściej mam też… drożej. (śmiech)
Co to znaczy?
Naprawa samochodu może mnie więcej kosztować, czasem hydraulik sobie więcej zażyczy. Ale szczerze mówiąc, nie do końca mi to przeszkadza. Taki urok. Dziwi mnie nawet, kiedy moi koledzy narzekają na swoją popularność.
To trochę jakby wygrali milion w totka i nie chcieli zapłacić podatku. Sympatia ludzka to tak ogromny kapitał, tak trudny do zdobycia, że krzywienie się na to, że ktoś podchodzi, chce się z tobą sfotografować, czy prosi o autograf, jest kompletnym absurdem.
Poza swoją aktywnością telewizyjną coś jeszcze robisz zawodowo?
Szkolę z wystąpień publicznych, z budowania osobistej marki, motywuję ludzi, prowadzę eventy firmowe, koncerty, gram w teatrze, choć teraz to ograniczyłem, bo był moment, że grałem w pięciu spektaklach na raz. Teraz zostały mi tylko “Szalone Nożyczki”. Zapraszamy na spektakle, gramy w całej Polsce. Biorę także udział w wielu akcjach społecznych. Ostatnio w ramach ONZ uświadamiam odbiorców, jak groźny jest smog za który sami odpowiadamy.
Granie sprawia Ci przyjemność? Bo chyba nie robisz tego dla pieniędzy?
Teatr daje mi świetny kontakt z publicznością. To jest taki rodzaj relacji, której nic nie zastąpi. Jesteś tu i teraz z ludźmi, nie ma szkła, kamery, żadnych barier. Magia teatru po prostu.
Kiedy robi się tak wiele rzeczy jednocześnie, trzeba być mocno skoncentrowanym…
Przede wszystkim. Bez względu na to, której aktywności by to nie dotyczyło, angażuję się zawsze w stu procentach. Jeśli się czegoś podejmę, zadbam o to, aby wykonanie było najwyższej jakości. Obiecuję sobie już od kilku lat, że to się zmieni, że wyluzuję, ale wciąż nie umiem odpuszczać. Koncentracja i zaangażowanie to podstawa.
Jesteś pracoholikiem?
Trochę tak. Dla mnie praca jest wartością samą w sobie, nie chodzi tylko o pieniądze, chodzi o to, że dzięki pracy człowiek się rozwija, doskonali. Takie pozytywistyczne podejście do życia.
Jest Ci trudno łączyć ojcostwo z pracą zawodową?
Moje eks żony pracują w mediach, są bardzo zajętymi kobietami i wiedzą, że musimy się przeplatać ogarnianiem rzeczywistości. Doskonale to rozumieją. Obie są wspaniałymi matkami. To wielka wartość, że się dogadujemy, bo nie zawsze ludziom się to udaje. Bardzo sobie te relacje cenię, a chłopcy, wiadomo, są moją wielką dumą. Cieszy mnie, że obaj mają swoje pasje, takie bardzo wyraziste. Patrzę na nich, i widzę w nich trochę siebie, bo ja też ciągle czymś się fascynuję, w coś angażuję.
W co na przykład?
Kocham moje miasto, jestem warszawiakiem od pokoleń. Żyję tu w dwóch światach, to taka przypadłość, choroba jakaś – kiedy wchodzę do Ogrodu Saskiego, to widzę to co jest teraz, ale widzę też, że tu stał pałac, tam stała cerkiew, tu zakład wód mineralnych. I widzę tych ludzi, jak chodzą, jak wyglądają, wyobrażam sobie o czym myślą, rozmawiają. Nie umiem postrzegać Warszawy jednowymiarowo. Na fali tej fascynacji miastem zacząłem zbierać stare fotografie, pocztówki, dużo czytam o przeszłości stolicy, interesuje mnie jej historia. Zresztą historia w ogóle jest pasjonująca. Życie jest pasjonujące. Jak ktoś mi mówi, że niczym się nie interesuje, to jestem w szoku. Mi nie wystarcza czasu na realizowanie wszystkich moich zainteresowań. Sport na przykład to numer jeden w moim życiu. Nie ten, który oglądam, tylko ten, który uprawiam.
Stąd ta nienaganna sylwetka. W końcu nie jesteś pierwszej młodości, a wyglądasz świetnie.
Nie wiem dlaczego dbanie o siebie przez mężczyzn uchodzi czasem za coś zabawnego, wywołuje śmiech. A dla mnie podstawą troski o swoje zdrowie, tak fizyczne, jak i psychiczne, jest sport. Staram się znaleźć na niego zawsze czas. Trening funkcjonalny, crossfit, stary dobry WF, jeżdżę na rowerze, biegam tradycyjnie, albo chciażby po schodach w swoim bloku, jeśli mam mało czasu.
Robisz to wszystko dla zdrowia, czy dla urody?
Nie, no facet i słowo uroda ze sobą nie licują.
Czyli mężczyzna powinien wg Ciebie dbać o urodę, czy nie? Korzystać z dobrodziejstw, jakie niesie ze sobą współczesna medycyna estetyczna?
Wyczuwam pewien podstęp w Twoich ustach, gdy w tym pytaniu używasz słowa “uroda”… (śmiech) Odpowiadam zgodnie z moim najwiekszym przekonaniem. Jeżeli ktokolwiek będzie lepszym, milszym, sympatyczniejszym, wydajniejszym człowiekiem po wizycie u dobrego fryzjera czy kosmetyczki, to gorąco zachęcam. Żyjemy w czasie obrazkowym, wizerunkowym itd. Ja jestem szczególnym przypadkiem, ponieważ moja twarz brzmi znajomo. (śmiech). Muszę się troszczyć, aby nie sprawiać przykrości swoim wyglądem, ale tylko tyle. Najlepszą kuracją odmładzającą są ruch i świeże powietrze oraz sympatia do ludzi.
Skoro uroda i mężczyzna to sprzeczność, to zapytam o kobiety, z nimi niezaprzeczalnie uroda się wiąże. Miałeś dwie żony, obie Anie.
Mam szczęście do Ań, to fakt. (śmiech)
Jak wygląda dziś Twoje życie prywatne?
Niedawno przeczytałem gdzieś takie zdanie o sobie – Krzysztof Ibisz, w zasadzie niewiele wiadomo o jego życiu prywatnym… I tego się trzymajmy. Miałem taki okres, że było tych informacji za dużo, jakieś 15 czy 10 lat temu. To nie było dobre, ale nie jest też tak, że się za to biczuję. Były inne czasy, dorastałem w świecie mediów, moje partnerki były także z nimi związane, dlatego myślałem, że media mogą towarzyszyć nam w ważnych momentach życia. Dziś na pewno tak bym nie postąpił. Ale to tak, jak patrzę na siebie sprzed lat w “Czarze Par” – w ogromnej marynarce, z wielkim krawatem. Teraz bym się tak nie ubrał, a wtedy byłem bardzo trendy. Dlatego nie można porównywać swoich decyzji bez kontekstu, bez perspektywy czasu.
Jest coś, czego w życiu żałujesz?
Niestety, nie zaśpiewam “Non, Je ne regretted rien” jak Edith Piaf, że niczego nie żałuję. Nie żałuję natomiast najważniejszych w życiu wyborów: rodzicielstwa, przyjaźni, czy wyzwań, które podjąłem. Gdyby była jednak możliwość korekty niektórych sytuacji, skorzystałbym z niej. Niestety jest to rzecz niemożliwa, mimo coraz większych postępów fizyki kwantowej. (śmiech)
Wracając jeszcze na chwilę do Twoich licznych pasji i zainteresowań, był taki moment, kiedy zaangażowałeś się w politykę…
Jestem człowiekiem, który ma pomysły i stara się je realizować, nie jestem łódką, którą wiatr buja, tylko wiem, czego chcę, o czym marzę, dokąd zmierzam. Był taki czas w moim życiu, pojechałem do Kanady, gdzie studiowałem reżyserię na Cocncordia University w Montrealu, to było zaraz po Szkole Filmowej w Łodzi. I tam pomyślałem, że zrealizuję dwa swoje marzenia na wtedy – będę pracował w telewizji i zajmę się polityką. I oba te cele zrealizowałem po powrocie. Później politykę zostawiłem lepszym od siebie i już do niej nie wrócę, ale był to ważny czas, pracowałem między innymi nad ustawą o radiofonii i telewizji, która uregulowała rynek mediów w 1991 r.
To umocowanie prawne rynku medialnego wciąż leży w sferze moich zainteresowań. Ale jeśli zapytałabyś, jakie cele i priorytety mam teraz, to jest to kontynuacja nauki i doktorat.
Doktorat z czego? Bo masz skończone jedne studia, aktorskie…
Nie, skończyłem też dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. I w tym kierunku będę się doktoryzował.
Jeśli chodzi o aktorstwo, masz jakieś marzenia związane z rolą, graniem?
Pewnie tak. Z moim graniem wiąże się pewna anegdota. Zaczepił mnie kiedyś pewien pan i zapytał, czy dobrze pamięta, że grałem w serialu o polskich lotnikach w Anglii, że widział moją główna role w filmie “Desperacja” i że można mnie było zobaczyć na deskach teatru Studio. Potwierdziłem. Zapytał, czy teraz prowadzę głównie różne programy w telewizji. Też potwierdziłem, nie wdając się w szczegóły, na co pan stwierdził – No widzi Pan, tak dobrze Pan zaczynał, a tak marnie pan skończył. (śmiech)
Bez względu na to, której aktywności by to nie dotyczyło, angażuję się zawsze w stu procentach. Jeśli się czegoś podejmę, zadbam o to, aby wykonanie było najwyższej jakości. Obiecuję sobie już od kilku lat, że to się zmieni, że wyluzuję, ale wciąż nie umiem odpuszczać. Koncentracja i zaangażowanie to podstawa.
Nie masz tak jak ten pan poczucia, że coś Ci umknęło?
Dziennikarstwo kręci mnie na tyle, że absolutnie nie. Telewizja jest moim priorytetem, ale też tworzenie treści, które są dostępne w różnych miejscach odbioru. Rynek medialny się zmienia, mamy internet, odbiorca w różny sposób i w różnych miejscach te treści konsumuje. Chcę mu ich dostarczać.
Internet to też miejsce w którym swoje opinie, swoje zdanie, mogą publikować w zasadzie wszyscy. Czytasz komentarze na swój temat?
Niekoniecznie. Tak jak powiedziałem, skupiam się na zdaniu ludzi, których szanuję. Mam swoich zawodowych guru i ich opinia mnie interesuje. Nauczyłem się nie przejmować nieprzychylnymi komentarzami innych osób. To jedna z trudniejszych lekcji, jakie odebrałem w życiu. Osiągnąłem taki etap wtajemniczenia, że już się nie przejmuję. Nie było łatwo, ale się udało.
Masz kompleksy?
Na początku szkoły podstawowej nie szło mi w sporcie tak dobrze, jak bym chciał. Kupiłem książkę, niezwykle wtedy modną i właściwie jedyną, o uprawianiu treningu siłowego i zawziąłem się, ćwiczyłem i zdecydowanie poprawiłem swoją niedoskonałą wówczas sylwetkę oraz wyniki w sporcie. Jako zawodnik Legii zacząłem uprawiać skok wzwyż. Nie, teraz raczej nie mam kompleksów.
Chciałbyś, żeby Twoje dzieci pracowały w mediach?
A dlaczego nie? W obu synach widzę potencjał. Obaj mają zdolności dziennikarskie i aktorskie. Chłopcy na pewno są humanistami. Wychowali się w artystycznych domach, wśród ludzi wolnych zawodów, dla nich to codzienność i zapewne naturalny wybór.
Jak długo planujesz pracować w mediach?
Może to zabrzmi dla niektórych strasznie ale… zawsze. (śmiech) Emerytura to całkiem mi obcy stan umysłu. Nie wyobrażam sobie siebie jako osoby snującej się po domu bez celu. Mam mnóstwo do zrobienia i ciągle coraz więcej. Upływ czasu to naturalny stan. Nie odczuwam go negatywnie. Nie hamuje mnie, ani nie ogranicza.