Z twórcami filmu Tempo – Danielem Jaroszkiem, Olą Pudło, Maćkiem Ryterem, Kas Kryst, Duitem i jedną z bohaterek – Marianną Olbrych rozmawiał Janusz Tołopiło, Papaya.Rocks.
Jest środek lata, więc mimo wczesnej godziny słońce jest już całkiem wysoko. Ekipa filmowa stoi wokół stawu i patrzy na dwie pływające w nim dziewczyny. Jeszcze kilkanaście minut temu się nie znały, ale w kamerze wyglądają jak najlepsze przyjaciółki. Zza kadru padają wskazówki: „o, tu dobrze!”, „cofnij trochę głowę!” „idealnie, tak zostańcie!”. – Od razu się zakumplowałyśmy, więc cała scena wyszła naturalnie. Nie miałyśmy dokładnie rozpisanych ujęć – brodziłyśmy w stawie i się bawiłyśmy, a kamera za nami podążała – mówi Marianna Olbrych, jedna z dwóch głównych bohaterek filmu. Wszyscy pozostali członkowie ekipy też są zadowoleni – do tego stopnia, że niektórzy po zakończeniu wszystkich zdjęć stwierdzą, że to najpiękniejsza scena w filmie. – Było dużo stresu, bo to najważniejsza scena, a dziewczyny nigdy nawet ze sobą nie rozmawiały. Wiedziałem, że albo to zażre i od początku będzie pomiędzy nimi chemia, albo będziemy w lesie. A udało się do tego stopnia, że ta scena właściwie zrobiła się sama. Już po pierwszych sekundach było widać, że ją mamy –mówi Daniel Jaroszek, reżyser Tempa.
Nikt niczego nie udaje
Pierwszy zarys projektu został stworzony w grudniu i nie uwzględniał wersji filmowej – miał być serią fotografii, które przywołają wakacyjne wspomnienia z dzieciństwa. Potem Tempo ewoluowało, aż pojawił się pomysł, żeby na podstawie podobnej myśli przewodniej zrealizować film. Twórcy długo szukali odpowiedniego sposobu, który pozwoli przekazać taką historię w odpowiedni sposób. W końcu podjęli decyzję: powstanie film, którego dopełnieniem będzie wystawa fotografii.
Główne role w filmie zagrały Marianna Olbrych – zawodniczka polo, która na co dzień mieszka w Bukszy, gdzie zrealizowano większość zdjęć i Eliza Rycembel – aktorka znana m.in. z „Niny” i serialu „Belfer”, która wystąpi też w najnowszych filmach Jana Komasy i Borysa Lankosza. Na ekranie możemy też podziwiać Helenę Norowicz – aktorkę teatralną i filmową, która występowała m.in. na deskach Teatru Studio, w „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego i w „Zaćmie” Ryszarda Bugajskiego.
Poza panią Heleną i Elizą, żadna z osób występujących w filmie nie miała aktorskiego doświadczenia. – Mam wrażenie, że m.in. z tego powodu film jest autentyczny. Bo nikt niczego nie udaje – mówi Daniel, a Maciek Ryter, autor zdjęć, tłumaczy: – Dzięki naturalności udało się uchwycić emocje. Kiedy Marianna jeździ w filmie na koniu, to widać, że robi to automatycznie, niczego nie odgrywa. Podobnie, kiedy woltyżerki trenują i się ze sobą bawią. – Albo kiedy David jedzie na motocyklu w białych spodniach, bez koszulki – to po prostu jego naturalny look – śmieje się Daniel.
No właśnie – w filmie wystąpił także David Lagomarsino – profesjonalny gracz polo z Argentyny, który podczas sezonu letniego gra w klubie w Bukszy i ujeżdża konie klubu jeździeckiego. – Bez wielkich nadziei pokazywaliśmy Davidowi referencje zdjęciowe do scen, które sobie wymarzyliśmy. Na fotografiach akrobaci wykonywali skomplikowane figury z końmi. Pytaliśmy: „zrobisz tak?” On na to, że pewnie. Drążyliśmy więc dalej, pytając, czy stanie też na rękach na koniu. A on na to po prostu, bez wahania: „ok”. Z łatwością zrobił wszystko, o co go poprosiliśmy, a do tego idealnie pasował do swojej roli – wspomina Ola Pudło, producentka Tempa.
– Tempo to zapach lata – mówi Daniel, kiedy pada zasadnicze pytanie o to, czym dla niego jest ten film. – Nieważne, czy zobaczysz go w środku zimy czy w lipcu, chcieliśmy, żeby pobudzał różne zmysły, nie tylko wzrok i słuch. Bo filmy przecież nie pachną, a mimo to, kiedy patrzysz na niektóre kadry, to czujesz ich woń – dodaje.
Oby było słońce
Twórcy od samego początku stawiali na prostotę i klasyczne kadry. Pomysł, żeby zrealizować film w czerni i bieli także pojawił się od razu.
– W letnim plenerze, w którym jest mnóstwo zieleni trudno stworzyć atrakcyjny i przyciągający obraz. Poza tym ta historia jest szlachetniejsza w czerni i bieli. To, że zrealizowaliśmy film w taki sposób miało wpływ na wszystkie pozostałe aspekty produkcji – mówi Maciek. Ekipa musiała także zaryzykować i założyć, że letnie dni nie okażą się kapryśne. Scenariusz zakładał ujęcia wypełnione słońcem, a twórcy nie używali sztucznego światła ani blend do jego odbijania, polegając w pełni na naturalnych warunkach. – Pełnego słońca i tak nie dałoby się zasymulować w sztuczny sposób. Takie plenery to hardkor nawet w warunkach komercyjnych, a co dopiero na planie artystycznego filmu – dodaje Maciek.
W przypadku Tempa ogromne znaczenie miała też muzyka, która towarzyszy widzowi. To właśnie na kompozycji spoczywa cały ciężar warstwy dźwiękowej, bo w filmie nie ma dialogów ani głosu narratora. Za utwór stworzony specjalnie na potrzeby Tempa odpowiada Piotr Krygier, znany też jako Duit.
– Raz na jakiś czas wśród moich zleceń trafia się projekt, który przypomina mi, dlaczego w ogóle zajmuję się muzyką. W tym zanurzyłem się całkowicie i chciałem, żeby każdy dźwięk był idealny. Nie pozwalałem sobie na żadną nutę, co do której nie miałem pewności. Bo od razu czułem, czy pasował do obrazka, czy nie. Dlatego potrafiłem siedzieć półtorej godziny nad jednym uderzeniem perkusji, które pojawia się w całym utworze przez 2 sekundy – mówi Piotr.
O podobnej dbałości o detal podczas tworzenia filmu mówi Kas Kryst, która odpowiadała za kostiumy. Twórcom zależało, żeby ubrania nie nawiązywały do współczesności ani żadnej konkretnej epoki. Miały być uniwersalne i klasyczne. – Było niełatwo. Sporo ubrań wyciągnęłam od babć, koleżanek, szukałam po second handach i zamieszczałam ogłoszenia na Instagramie – mówi Kasia. Jednak największym wyzwaniem było uszycie od zera kostiumów dla woltyżerek. Kostiumografka najpierw dogłębnie zbadała temat w sieci, po czym stworzyła konstrukcję i uszyła je od samego początku.
Czy koń zechce wejść do wody
Scenariusz, aktorzy, kostiumy i muzyka to jedno, ale na planie Tempo jeden z głównych elementów był wysoce nieprzewidywalny. Wiele aspektów, które są oczywiste dla ludzi jeżdżących na koniach rekreacyjnie, było czymś zupełnie nowym dla ekipy Tempa. Niektóre początkowe założenia okazały się zresztą bardzo trudne do zrealizowania, kiedy na planie pojawiły się zwierzęta. – Papier przyjmie wszystko, a my – z wyjątkiem Oli, która umie jeździć – nie mieliśmy dużej wiedzy na temat koni. Dlatego beztrosko wymyśliliśmy sobie historię i umieściliśmy w niej konie – tu będą sobie jeździć, tu będą skakać, a tu wejdą do wody. A okazało się, że to konie ustawiły nasz scenariusz, a każda scena, w której się pojawiały, była uzależniona przede wszystkim od nich – wspomina Daniel. Jedną ze scen obarczonych dużym ryzykiem niepowodzenia była kąpiel dwóch głównych bohaterek i konia – bo po prostu nie było wiadomo, czy koń zechce się zanurzyć w wodzie.
– Kiedy pojechaliśmy po raz pierwszy do klubu jeździeckiego w Bukszy, w którym kręciliśmy większość scen, usiedliśmy z jego właścicielami i dyskutowaliśmy o filmowych założeniach. Jedna z podstawowych wątpliwości dotyczyła tego, czy koń wejdzie do głębokiej wody. Nie mogliśmy tego przewidzieć, dlatego zachwyt Marianny i Elizy w scenie w stawie nie jest reżyserowany – wspomina Ola.
– Na szczęście nikt nie oczekiwał, że to na pewno się uda, więc cała ekipa podeszła do sprawy na luzie. A kiedy Panda weszła do wody, wyczuliśmy, że to magiczny moment – dodaje Marianna.
W filmie występuje też ogier, na którego grzbiecie woltyżerki wykonują skomplikowane akrobacje. Podczas kręcenia w hali zostały tylko te najbardziej niezbędne osoby, bo trudno było przewidzieć, czy potężne, trudne do okiełznania zwierzę polubi się z tłumem.
Nakręcić woń
– Tempo to zapach lata – mówi Daniel, kiedy pada zasadnicze pytanie o to, czym dla niego jest ten film. – Nieważne, czy zobaczysz go w środku zimy czy w lipcu, chcieliśmy, żeby pobudzał różne zmysły, nie tylko wzrok i słuch. Bo filmy przecież nie pachną, a mimo to, kiedy patrzysz na niektóre kadry, to czujesz ich woń – dodaje.
– Słowo, które zawsze będzie mi się kojarzyć z Tempem to „wdzięczność” – dodaje Ola. – Chyba nigdy wcześniej, przy żadnym innym projekcie nie powiedziałam tyle razy „dziękuję”. Zdecydowana większość ekipy zaangażowała się w nasz projekt z czystej sympatii albo za symboliczne wynagrodzenie. Dostaliśmy ogromne wsparcie na wielu polach – m.in. od wypożyczalni sprzętu, od ludzi udostępniających nam lokacje i od tych, którzy pomogli w postprodukcji. Każdy z nas wychodził ze swoich tradycyjnych ról i robił na planie dużo więcej niż musiał – tłumaczy producentka.
– Chcieliśmy zrobić film o uniwersalnym uczuciu, które każdy przeżywa na swój sposób. Wspomnienie lata, pierwszych emocjonalnych momentów, do których chętnie wracasz we wspomnieniach – mówi Maciek. Bo przecież każdy ma w głowie chwile, które zostają w głowie na zawsze. Pozostaje pytanie, czy warto je weryfikować.
– Pani Helena Norowicz podczas zdjęć przywoływała swoje najpiękniejsze wakacje, które spędziła z dala od miasta jeszcze przed wojną. Powiedziała, że kiedy pojechała tam jako dorosła kobieta, to ze smutkiem stwierdziła, że to miejsce straciło magię. Uważa więc, że nie warto weryfikować swoich wspomnień – mówi Daniel.
Skoro tak, to może lepiej wspominać dawne wakacje za pomocą filmów?
fot. Daniel Jaroszek