Organy wrzucają małych i średnich przedsiębiorców do jednego worka z przestępcami, bo łatwiej ich oskarżyć. Następnie uznają przedsiębiorcę za przestępcę bez analizy dowodów. Ofiary represyjnego aparatu państwowego w sporach i postępowaniach administracyjnych od 15 lat reprezentuje radca prawny Robert Nogacki, twórca i właściciel Kancelarii Prawnej Skarbiec, który w rozmowie z Katarzyną Mazur odsłania kulisy swej zawodowej działalności w obronie przedsiębiorców.
Jak postrzega Pan istotę dżentelmenerii?
W społeczeństwie funkcjonuje opinia wprost powielająca słownikowe znaczenie, że gentleman to elegancko ubrany mężczyzna o nienagannych manierach. Powszechnie dżentelmeneria jest kojarzona z kulturą osobistą i ogładą. Jednak owo dobre wychowanie gentlemana powinno obowiązywać w każdym aspekcie i wobec każdego. To nie tylko erudycja i dobrze skrojony garnitur.
A mianowicie?
To na przykład gotowość niesienia pomocy i obrony słabszego, umiejętność przeciwstawienia się, gdy pada argument siły.
Da się to przełożyć na pracę prawnika?
Jak najbardziej, zwłaszcza w mojej specjalizacji. Gdy spór dotyczy sprawy cywilnej, walka toczy się na równi między dwoma stronami. Nie ma wówczas mowy o silniejszym i słabszym, tylko o silniejszych i słabszych argumentach. Jednak gdy przedsiębiorca stanie się podmiotem postępowania przed organami skarbowymi czy organami ścigania, trudno mówić o równości stron. Za organami stoją zastępy urzędników, a większość przedsiębiorców to nie są międzynarodowe korporacje obudowane armią prawników, tylko najczęściej firmy rodzinne czy przedstawiciele tzw. sektora SME z różnych branż.
Jakiś przykład?
Bardzo proszę. W tym roku reprezentowałem średniej wielkości przedsiębiorcę działającego w branży FMCG, któremu zarzucono udział w karuzeli VAT w 2015 r. W czerwcu 2021 r. WSA w Warszawie uchylił zaskarżoną przeze mnie w postępowaniu decyzję Dyrektora Izby Administracji Skarbowej w Warszawie, wskazując m.in. na pogwałcenie zasady dwuinstancyjności postępowania. Sąd uznał, że DIAS wydał decyzję, „prawdopodobnie nie analizując zebranego w sprawie materiału dowodowego”.
Drugi przykład z finałem także w tym roku. Kilka lat temu z prośbą o pomoc zwrócił się do mnie jeden z byłych przedsiębiorców oskarżony o uczestnictwo w karuzeli VAT. Wiele lat temu nieświadomie popadł w długi podatkowe, bo nie dochował należytej staranności w kontaktach z klientami, czyli nie zrobił czegoś, o czym nie było wówczas mowy w przepisach podatkowych.
Niemożliwe do udźwignięcia ciężary doprowadziły do rodzinnej tragedii, w wyniku której m.in. przyjął na siebie opiekę nad niepełnosprawnym wnukiem. Długi rosły, bo organ skarbowy nie chciał zgodzić się na ich umorzenie. Dla ratowania firmy przedsiębiorca wyzbył się majątku, jednak to nie wystarczyło. Ostatecznie zamknął działalność. Mimo posiadania przez mojego klienta jedynie minimalnych środków do życia naczelnik urzędu skarbowego stwierdził, że należności fiskalne da się ściągnąć, ze sprzedaży mieszkania, w którym żyje były przedsiębiorca z chorym wnukiem. Słowem: organ skarbowy chciał pozbawić dachu nad głową podatnika samotnie wychowującego niepełnosprawne dziecko, byleby tylko ściągnąć podatki.
Po wieloletniej batalii udało się wywalczyć uchylenie decyzji naczelnika i umorzyć zobowiązania przedsiębiorcy. Tylko w tym roku dla trzech z moich klientów z branży wrażliwej (handel elektroniką, obrót stalą i świadczenie usług niematerialnych) uzyskaliśmy zwrot VAT na łączną kwotę ponad 4 mln zł.
Takimi sprawami zajmuje się Pan na co dzień?
W tej drugiej sprawie chodziło akurat o to, by po prostu pomóc człowiekowi, który padł ofiarą bezdusznego systemu. Nieświadomy uczestnictwa w oszustwie karuzelowym stracił niemal wszystko: firmę, rodzinę, majątek, a mimo to organ chciał jeszcze odebrać mu, i znajdującemu się pod jego opieką wnukowi, dach nad głową. Dlatego tej sprawy podjąłem się pro bono. Jest to jednak skrajny przypadek, obrazujący, jak potrafi wyglądać zderzenie przedsiębiorcy z machiną fiskusa.
Na co dzień zajmuję się problemami przywołanymi w pierwszym przykładzie. Kilka miesięcy temu prowadziłem np. sprawę przedsiębiorcy z branży farmaceutycznej, któremu skarbówka przez ponad 3 lata wstrzymywała zwrot 5 mln zł VAT. Po 1217 dniach od wszczęcia kontroli pieniądze w końcu oddała, ale bez 1 mln zł odsetek, tłumacząc, że nie dysponuje takimi środkami. Urzędników nie interesowało, że przez te 3 lata firma musiała sobie radzić bez tych 5 mln zł, i na co dzień nie interesuje, jak przedsiębiorca obciążony takimi sankcjami ma dalej prowadzić działalność, nabywać materiały, towary, wypłacać pensje i utrzymywać miejsca pracy. Fiskus zajmuje firmowe środki finansowe, rachunki bankowe, samochody, maszyny, a wszystko w oparciu o częstokroć wyssane z palca podejrzenia.
Zdarzają się też przypadki urzędników wręcz ostentacyjnie niewykonujących wyroków sądów albo wydających decyzje, mimo że nie mają do tego prawa. Przykładowo w 2019 r. sąd, orzekając na korzyść mojego klienta, z oburzeniem potępił takie właśnie zachowanie organu, wskazując, że „Naczelnik US (…) w istocie zanegował stan prawny powstały na skutek uprawomocnienia się wyroku (…) i sytuację taką sąd orzekający w sprawie uznał za niedopuszczalną w demokratycznym państwie prawnym”.
W innym przypadku po 4 latach od zamknięcia rozliczeń podatkowych spółki skarbówka wydała decyzję pozbawiającą przedsiębiorcy zwrotu VAT. Znacznie szybciej, bo zaledwie 3 miesiące później, wydała postanowienie o nadaniu rygoru natychmiastowej wykonalności przedmiotowej decyzji, m.in. z obawy przed ewentualną niemożnością ściągnięcia tych środków na pokrycie zobowiązań podatkowych. Tyle że – jak się potem okazało – organ, który to zrobił, nie był do tego w ogóle uprawniony.
Pozostawianie takich zachowań bez napiętnowania odbije się negatywnie nie tylko na konkretnym przypadku, ale na całym biznesie, a gangrena bezprawia urzędniczego będzie się rozwijać w najlepsze. Przedsiębiorcy każdego dnia zmagają się z problemami wynikającymi ze źle sformułowanego prawa, braku regulacji czy biurokracji. Urzędnicy, jeśli nie zamierzają pomagać, powinni przynajmniej dodatkowo tej codzienności nie utrudniać.
Tymczasem codziennie słyszy się o zajęciach na rachunkach bankowych przedsiębiorców w wyniku rozpoczętych czynności. Według raportu NIK z 2020 r. w efekcie zajęć rachunków bankowych urzędy skarbowe wyegzekwowały od sierpnia do grudnia
2018 r. 57,1 mln zł, a tylko w okresie od stycznia do września 2019 r. już 218,7 mln zł. Do tego dochodzą miliardy złotych zamrożone na poczet zwrotu VAT. Jak przyznało Ministerstwo Finansów, w 2019 r. z opóźnieniem, po terminie, należny zwrot odzyskało 3167 firm.
Nie sposób też nie wspomnieć o innych środkach zapobiegawczych, które w ostatnim czasie są nadużywane. Lawinowo przecież rośnie liczba tymczasowych aresztowań – także w sprawach gospodarczych. W 2015 r. doszło do 4162 aresztowań, podczas gdy w 2020 r. było ich już 8692, czyli ponad 100% więcej. Rzeczywistą skalę nadużyć ukazuje jednak fakt, że w tym samym okresie o niemal 50% spadła liczba osób skazanych na karę pozbawienia wolności w I instancji w sądach rejonowych i sądach okręgowych.
To naprawdę powszechne zjawisko?
Tak, każdego dnia trafiają do mnie przedsiębiorcy, których organy oskarżyły o świadome uczestnictwo w oszustwach i wyłudzeniach podatkowych, i wobec których wszczęto postępowania karne. Łatwo jest wrzucić np. właściciela rodzinnej spółki czy członka zarządu przedsiębiorstwa do jednego worka z przestępcami. Tym łatwiej, że uczciwy przedsiębiorca często jest zaskakiwany rozmachem, z jakim aparat państwowy na niego naciera. A dla takiego przedsiębiorcy odzyskanie wstrzymanych przez organy kilku milionów złotych czy uchylenie tymczasowego aresztu to często kwestia być albo nie być. Dziś urzędnicy nie potrzebują się wysilać, by zajmować przedsiębiorcom środki. Wystarczy stwierdzenie, że „zasadność zwrotu wymaga dodatkowego zweryfikowania”, lub też, jak w przypadku przedłużania blokad rachunków bankowych, powzięcie „uzasadnionej obawy” o niewykonanie przez podatnika zobowiązania. Prowadziłem dziesiątki spraw klientów, w których organy ściągania wszczynały przeciw nim postępowania karne lub karnoskarbowe tylko po to, by sztucznie przedłużać toczone przez skarbówkę kontrole i wydłużać terminy przedawnienia zobowiązań podatkowych.
W grudniu ub.r. dopiero po mojej interwencji organ umorzył dochodzenie wobec jednego z przedsiębiorców, którego organy „sprawdzały” przez 7 lat, sztucznie wydłużając w tym okresie termin przedawnienia jego zobowiązań, właśnie poprzez wszczynanie wobec niego postępowań karnych skarbowych. Co po takim czasie przyznał organ w uzasadnieniu postanowienia o umorzeniu? Że nie zgromadzono dowodów wskazujących na przestępcze działanie podejrzanego i brak jest danych uzasadniających podejrzenie popełnienia zarzucanego mu przestępstwa. Po 7 latach!
Czy pańską walkę z urzędniczym bezprawiem można rozpatrywać w kategoriach misji?
Och, to chyba za mocne słowa. Niemniej rzeczywiście uważam, że prawo powinno obowiązywać wszystkich na równi, a urzędników jako przedstawicieli organów i instytucji zaufania publicznego szczególnie. W przeciwnym razie mamy do czynienia z hipokryzją. Niedopuszczalne są sytuacje, gdy ci, którzy domagają się działania w zgodzie z literą prawa, grożąc dotkliwymi sankcjami za jego nieprzestrzeganie, sami to prawo obchodzą lub są ponad nim. W Polsce nie obowiązuje prawo precedensowe, dlatego każdy przypadek, każda sprawa powinna być rozpatrywana indywidualnie. Organy nie mogą generalizować i machinalnie wrzucać przedsiębiorców do jednego worka z przestępcami, tylko dlatego że gdzieś na jakimś etapie transakcji powstało podejrzenie jej nierzetelności.
W swojej praktyce wielokrotnie spotykam się z orzeczeniami sądów, które stają po stronie podatników, stwierdzając na przykład, że organ z góry założył, iż spółka była świadomym uczestnikiem oszustwa i potem tylko starał się dopasować jej działalność do z góry przyjętego, oszukańczego schematu. Podobnie ustalenie, że przedsiębiorca nabył jedną pustą fakturę od jednego kontrahenta, nie może prowadzić do założenia, że nabywał je również od innych. To musi zostać udowodnione. A w trakcie postępowań organy skarbowe czy organy ścigania nierzadko pomijają dowody, które mogłyby przemawiać na korzyść oskarżonych. Więc może to nie misja, ale zwykłe poczucie sensu i celowości dobrze wykonywanej pracy, satysfakcji, gdy przed takimi działaniami i samowolą urzędników udaje mi się ochronić klientów.