Berlin – miasto bliskie mojej naturze. Najbliższe światopoglądowo. Pod wieloma względami podobne do Warszawy, chociaż tak bardzo od niej różne. Wyskakuję z aparatem do Berlina dwa–trzy razy w roku, teraz w epoce kowidowej nawet częściej. Po pierwsze dlatego, że nie mam tam daleko, po drugie świetnie się tu czuję. Stolica Niemiec to miasto dostępne, otwarte i kosmopolityczne, pełne emigrantów, artystów i odmieńców. Podobnie jak w Londynie czy Nowym Jorku, nikt tu nie ocenia po wyglądzie – na ulicach aż roi się od oryginałów najróżniejszej maści, jest kolorowo i ciekawie. Każdy może być kim chce.
– Który Berlin wolisz? – zapytałem niedawno mojego niemieckiego przyjaciela.
– A są dwa? – zdziwił się.
– No jasne – odparłem.
Uwielbiam chodzić wzdłuż dawnej granicy miasta i zgadywać, czy jestem we wschodniej, czy już w zachodniej jego części. Ślady podziału powoli zanikają, ale wciąż są widoczne, trzeba tylko się baczniej przyjrzeć. Wolę Ost-Berlin. Podobają mi się pozostałości sowieckiego socrealizmu, ten enerdowski ryt, bloki i bloczki przy Warschauer Strasse. Lubię też największe gmachy i wielkomiejskie kamienice przy Unter den Linden.
– Kiedyś przeprowadzę się do Berlina – oświadczyła niedawno moja 12-letnia córka.
Uśmiechnąłem się. Będę miał gdzie się zatrzymywać na weekend.
©2020-2024 gentlemanmagazine.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone. Wydawca Federal Media Company Sp. z o. o.