FelietonWarto marzyć

Warto marzyć

MIROSŁAW BARSZOWSKI ma duszę sportowca i w biznesie działa podobnie jak w sporcie: z wizją i konsekwentnie. Nam opowiada o drodze, którą przebył od czasu, gdy jako mały chłopiec obserwował ćwiczących sztuki walki do osoby, która mnisi z Shaolin zaprosili do siebie.

Kim jest Mirosław Barszowski? Jakie cechy zaprowadziły Cię w to miejsce, w którym jesteś dzisiaj?
To jest bardzo ciekawe pytanie. Myślę, że na wstępie na pewno pracowitość i niezłomność, którą wyniosłem ze sztuk walki. Niepoddawanie się ‒ można przegrać, ale nigdy się poddać. I myślę, że to są cechy, które spowodowały, że podejmowałem różne działania, uczyłem się wielu rzeczy w biznesie, dlatego rozwinąłem się w wielu kierunkach. Wykorzystuję też cechy trenera, a dobry trener to też poniekąd psycholog. Kontrola i dążenie do celu to cechy, które przydają się też dziś. Ciężka praca ciężką pracą, ale ważnym aspektem, który mnie ukształtował, są marzenia. Marzenia małego chłopaka, który wychowywał się w niewielkiej miejscowości w Bieszczadach, spowodowały, że ciągle dążyłem do celu, chciałem się rozwijać. Tutaj dobrym określeniem jest: z Bieszczad do Shaolin, czyli Jestem trochę marzycielem, trochę człowiekiem, który wierzy w sny. To, co się przyśni, można zrealizować. Ważnym aspektem mojego charakteru jest to, że zawsze pracowałem i szedłem do przodu, ale nie zapomniałem tego, co jest za mną. Czasami to droga jest ważniejsza od celu. Gdy już osiągałem to, co sobie wyznaczyłem, już miałem pomysł na kolejne rzeczy, umiejętności czy miejsca do zdobycia. Nie można zapominać o sobie samym, tego, co jest za nami i swojej tożsamości.


Skąd wzięło się Twoje zamiłowanie do dalekowschodnich sztuk walki?
Wiele razy zadawano mi to pytanie. Trenowałem od najmłodszych lat. Jako 5-6 latek obserwowałam zajęcia karate w Bieszczadach, które odbywały się w szkole. Byłem samoukiem i marzyłem o rozwoju w tym sporcie. Moi rodzice zawsze powtarzali, że jestem wątły, mały, chorowity i się nie nadaję do sztuk walki. Ja jednak mając sześć lat powiedziałem mamie, że będę w klasztorze Shaolin. Od dziecka malowałam smoki na rękach, więc rodzice zastanawiali się, skąd mi się to wzięło. Potem była telewizja, „Wejście smoka” z Brucem Lee. Kiedy później pierwszy raz pojechałem do Chin, poczułem się, jakbym przyjechał do domu, gdzie filozofia, sztuka i kultura były mi bardzo bliskie. Jeżeli ktoś wierzy w poprzednie wcielenia, to na pewno na moim przykładzie widać, że coś w tym jest.

Oprócz bycia trenerem sportowym, jesteś również nauczycielem artystycznym. Kaligrafia i malarstwo chińskie są trudne?
Jak mawiają starzy chińscy mistrzowie, jaka jest twoja kaligrafia, takim jesteś człowiekiem. Więc jeżeli litery są niedbale napisane, a ręka się waha, takim jesteś człowiekiem w rzeczywistości. Wielu mistrzów sztuk walki zajmuje się oprócz walki również innymi dziedzinami sztuki, Chińczycy cenią rozwój. Ja od małego malowałem, ale moim marzeniem było nauczenie się malowania w stylu chińskim. Nauczyłem się malować obserwując obrazy chińskie, brałem pędzel, wodę, tusz i kreśliłem pierwsze ruchy na papierze. Jest powiedzenie: wszystko jest trudne, póki nie stanie się łatwe. Więc trzeba próbować, również w dziedzinie artystycznej. Myślę, że wkładając trochę ciężkiej pracy, można dojść do bardzo ciekawych efektów. Kaligrafia chińska bardzo mnie odpręża, uwielbiam malować wieczorami, nie myślę wtedy o troskach, odpływam i przelewam różne emocje na papier. Moje obrazy były pokazywane w wielu ciekawych miejscach, z czego również bardzo się cieszę.

fot. Radek Tworek

Co było u Ciebie pierwsze? Sztuka czy sport?
Na pewno sztuka. W wieku 17 lat poczułem bakcyla sportowca i zacząłem wyjeżdżać na zawody i seminaria sportowe. Uważam, że sport jest wspaniały, ale jeśli ktoś z branży sztuk walki liznął jeszcze tej tradycji, to na pewno ona mocno rozwija światopogląd, wartości fair play. Bez tego się nie obejdzie.

Wykładałeś w słynnym klasztorze Shaolin. Możesz powiedzieć coś o tym więcej?
Wykładałem, ale przede wszystkim spełniłem marzenie. Jako mały chłopak powiedziałem rodzicom, że tam będę. I nie dość, że tam byłem, to pojechałem tam po raz pierwszy z reprezentacją polski, później byłem trenerem. Zaskarbiłem sobie również sympatię mnichów w nietypowy sposób, ponieważ podczas jednego z pokazów mnisi prezentowali zginanie włóczni na krtani i umiejętności twardego chikung, czyli pokazy hartowania ciała i regulowania oddechu. Pytali się oczywiście, czy ktoś chce spróbować, patrzyli z lekką ironią, bo wiedzieli, że pewnie nikt się nie zgłosi. Mnie kolega klepnął w plecy, zrobiłem krok w przód, mnich myślał że sam się zgłosiłem, żeby spróbować. W Polsce jako samouk trenowałem te elementy i faktycznie zgiąłem włócznię. Dookoła stali chińscy paparazzi. Wszyscy byli zaskoczeni, że wykonuję takie elementy jak mnisi jako pierwszy biały, który tam był. Wtedy mnisi zaprosili mnie do siebie i tak się zaczęła moja przygoda z klasztorem Shaolin. Później wracałem, uczyłem się, prowadziłem razem z mnichami seminaria. Marzenia młodego człowieka mogą się spełnić. Warto marzyć i śnić.

Prowadzisz działalność na rzecz dzieci i młodzieży, wspierając również osoby niepełnosprawne. W jaki sposób im pomagasz?
Prowadzę działalność na rzecz dzieci i młodzieży już 19 lat. Od szkoleń sztuk walki po różnego rodzaju akcje, obozy survivalowe. Okazało się, ż e wyszkoliłem prawie 3500 osób, niesamowita liczba, sam się jej nie spodziewałem. A jeśli chodzi o osoby niepełnosprawne, to jest to bardzo ciekawa historia, ponieważ jako jeden z nielicznych wprowadziłem elementy zręcznościowe, ruchowe, aby pokazać takim osobom, że można coś zrobić dla siebie, oczywiście w zależności od stopnia niepełnosprawności. Potem organizowałem obozy, które cieszyły się zainteresowaniem, było to niesamowite przeżycie. Niepełnosprawni jeździli na quadach, strzelali z broni, z łuku, bawili się z osobami sprawnymi, oczywiście program był dostosowany pod kątem bezpieczeństwa. Teraz nie możemy tego organizować ze względu na to, co dzieje się na świecie. Również ciekawą formą były warsztaty terapii zajęciowej, podczas których wykorzystałem talenty artystyczne, robiliśmy rzeźby z gliny, próbowaliśmy kaligrafii. Wspaniałe chwile, mile to wspominam.

Co najbardziej motywuje Cię do działania? Czy kultura chińska stała się Twoim motorem napędowym do działania w biznesie?
Najbardziej motywują mnie porażki. Nie sukcesy, ale porażki pokazują, że coś powinniśmy poprawić i dzięki nim wyskakujemy o kilka poziomów w górę. Motywujące są te chwile, kiedy coś idzie trudno, szukam rozwiązań, aby osiągnąć cel. Zamiłowanie do Chin mam od dziecka. W każdej kulturze są plusy i minusy, ale podziwiam, jak oni przez wiele lat wiedli prym na świecie, jak podchodzą do kultury, sztuki i przyrody. Chińczycy są bardzo wytrwali, dążą do doskonałości, rozwijają się w różnych kierunkach, nie poddają się. Moim motorem do działania w biznesie jest filozofia chińska i złote myśli, które pokazywały, że warto starać się i dążyć do celu, a osiągnie się sukces.

Jesteś biznesmenem, nauczycielem, trenerem, działaczem sportowym. Czego jeszcze o Tobie nie wiemy?
Na pewno jestem człowiekiem, który łączy różnego rodzaju biznesy w kraju i na świecie, kocham sztuki walki i sport, to miłość życia, ale warto wspomnieć, że jestem tatą wspaniałej córeczki Kaji, która jest moim oczkiem w głowie. Myślę, że jak u każdego rodzica ona jest motorem, by starać się coś przekazać swojemu dziecku. Mam nadzieję, że Kaja będzie chciała też iść w tym kierunku, ale musi chcieć. Jeśli będzie miała inny pomysł na życie, nie mam nic przeciwko temu.

Mirosław Barszowski, twórca i promotor gal walk zawodowych w formułach sportowych jak i walk na gołe pięści. fot. Radek Tworek


Czy pandemia bardzo wpłynęła na Twoje działalności?
Niewątpliwie tak. Sparaliżowała wiele branż na całym świecie, aczkolwiek zawsze starałem się budować różnego rodzaju nogi, które, jak jedna się potknie, to na drugiej stoimy. Jeśli ktoś ma takie możliwości, to polecam. Działam związane z segregację odpadów i tworzeniem z tych odpadów nowych produktów. Tworzyłem gale walk zawodowych jako promotor. Rozwijam bardzo duży projekt sportowy o zasięgu międzynarodowym, za sobą mam projekty związane z galami sportowymi, ale ten projekt z pewnością przewyższy to, co widziały rynki polskie czy międzynarodowe.
Teraz jednak sparaliżowało możliwości działania w Azji, w Chinach i Kambodży. Wprawdzie dziś w Kambodży nie mówi się o Covidzie, ale branża turystyczna mocno tam ucierpiała. W tym kraju rozwijam różnego rodzaju działalności od nieruchomości po kwestie inwestycyjne jak plantacje awokado.

Możesz zdradzić kilka wskazówek, co zrobić, by osiągnąć szczyt i przetrwać w czasie Covid-19?
Jest to trudne pytanie, każdy patrzy trochę na siebie, co może robić, a co nie, dla wielu branż jesteśmy ukierunkowani w jednej dziedzinie. Jako sportowiec chciałem wykorzystywać to w różnych dziedzinach. Moja rada, to szukać rozwiązań i budować wiele nóg biznesowych, które pomogą twardo stąpać i iść do przodu. Mnie się udało rozwinąć kilka branż w kraju i na świecie. Jeśli mogę coś doradzić, to w tej chwili przede wszystkim nie poddawać się i szukać rozwiązań, które teraz z pewnością są trudne, gdyż rządy blokują różne działania. Musimy się jednoczyć, wspierać i to jest wskazówka na przyszłość.


fot. Radek Tworek

Rozmawiała Katarzyna Paskuda.