WywiadyGrzegorz Hyży: Wszystko spotyka mnie w odpowiednim czasie 

Grzegorz Hyży: Wszystko spotyka mnie w odpowiednim czasie 

Z Grzegorzem Hyżym, wokalistą, rozmawiała Katarzyna Paskuda

Od dziecka wiedziałeś, że będziesz śpiewał?

Nie. Muzyka rzeczywiście była obecna w moim życiu od najmłodszych lat, ale śpiewanie nie do końca. Najpierw fascynowały mnie instrumenty, bardziej granie niż śpiewanie. W podstawówce na lekcjach muzyki, mimo że bardzo je lubiłem, wstydziłem się przyznać, że potrafię śpiewać. Wtedy był to obciach.
 

Wstydziłeś się przyznać kolegom, że umiesz i lubisz śpiewać? 

Tak, w domu też nikt nie wiedział. Nie wychylałem się ze śpiewaniem i tyle (śmiech). Interesowałem się instrumentami, szczególnie gitarą. Grał wujek, więc go podglądałem  i słuchałem, a potem po kryjomu się uczyłem. W mojej rodzinie muzyka zrodziła się bardziej z pasji niż z racji posiadania muzycznego wykształcenia. Żadnego akademickiego doświadczenia, wszyscy są samoukami. Dziadek grał na akordeonie, śpiewał, malował obrazy, ciocia, wujkowie grają i śpiewają. To i ja coś w tym kierunku działałem. 
 

To jest taka branża, w której trzeba się pogodzić z częstą nieobecnością. Myślę, że właśnie przez częste wyjazdy, chwile z rodziną są dla mnie priorytetem i zawsze wyjątkowym czasem.

Kiedy ujawniłeś się ze śpiewaniem? 

Mniej więcej w liceum. W tym wieku to już nie było wstydem, wręcz przeciwnie. Zauważyłem, że ułatwia to zdobywanie sympatii, wyróżnienie się. Ale nie nadużywałem tego, wstydziłem się, nie uważałem, żeby “to moje” śpiewanie było najlepsze. Przełom nastąpił na jednej z imprez jam session, na których często bywałem, mieszkając w Poznaniu, otaczałem się bowiem ludźmi, dla których muzyka była, podobnie jak dla mnie, czymś istotnym. Tamtej nocy część znajomych, którzy wiedzieli, że śpiewam, tylko jestem takim tygrysem, który czeka na uwolnienie, sprowokowało mnie, zapraszając na scenę. Głupio było odmówić. Pod presją wskoczyłem na scenę. Improwizowałem, ale wyszło na tyle dobrze, że już tej samej nocy zawiązałem zespół z poznanymi tam muzykami. Na pierwszą próbę nie dotarłem, bo z różnych przyczyn z tamtego jam session niewiele pamiętałem (śmiech). Na kolejną już dotarłem i tak powstał mój pierwszy skład.

Myślałeś już wówczas o tym, że będziesz żył z muzyki? 

Absolutnie, to był dla mnie bardzo odległy temat.   

W zasadzie to niewiele czasu minęło od Twojego debiutu. Zaczynałeś w 2010 r. Jak na zaledwie 8 lat na scenie, zrobiłeś i osiągnąłeś bardo dużo. 

To o czym mówisz, uświadomiła mi całkiem niedawno, po jednym z moich koncertów w warszawskiej Stodole, pewna osoba z branży – szanowana pani menedżer. Powiedziała, że ona nie wie, jak ja to robię, ale mimo tak młodego wieku i stosunkowo niedawno rozpoczętej kariery, mam już tyle hitów, ile niejeden stary wyga. Zastanowiłem się nad tym i faktycznie od momentu, kiedy zacząłem myśleć o muzyce jako sposobie na życie, wpadłem w taki wir pracy, że gdyby nie było to moją pasją i miłością, to mógłbym to uznać za pracoholizm. Ale kocham to, co robię i nie liczę czasu, jaki mi to zajmuje. Nie traktuję tego jako pracy, choć bywają oczywiście ciężkie dni, czy męczące tygodnie, kiedy siedzę studio po 16 godzin, “zamknięty” w pomieszczeniu bez okien. Jednak dzięki tej miłości, determinacji i pasji, w ciągu 8 lat udało mi się zbudować całkiem solidne zaplecze.  

Byłeś gotowy na swoją dzisiejszą popularność? 

Wszystko przychodziło i spotykało mnie powoli, w odpowiednim czasie. 

Jakoś to do mnie nie trafia. Wygrałeś trzecią edycję X Factora, stałeś się rozpoznawalny i popularny z dnia na dzień, a mówisz, że powoli…  

Nie wygrałem, zająłem drugie miejsce, ale odnosząc się do Twojego pytania – już wtedy od trzech lat bawiłem się w muzykowanie. Założeniem pojawienia się w programie było zbudowanie mojej rozpoznawalności. Wzbraniałem się przed tym i nie poszedłbym, gdyby nie ludzie, którzy przychodzili na moje koncerty. To oni uważali, że powinienem wejść na wyższy level, że powinienem skorzystać z możliwości, jakie daje talent show i jakie niesie ze sobą telewizja. 

Dlaczego początkowo się opierałeś? 

Widziałem cały czas tę gorszą stronę udziału w telewizyjnym talent show – grę, udawanie, reżyserowanie. To, co mnie bardzo drażni w telewizji, to fakt, że ludzie mediów, mimo że chcą, żeby artysta był sobą, bo wiedzą, że to się najlepiej sprzedaje, kiedy przychodzi co do czego, każą mu robić rzeczy wbrew temu, co myśli i co czuje. Obawiałem się, że zostanę zmanipulowany i wyreżyserowany. Zdecydowałem się na program dla innych, choć oczywiście i dla siebie. Po trzech latach grania marzyłem o tym, żeby z muzyką związać się na dłużej, żeby pozwoliła mi i mojej rodzinie na normalne funkcjonowanie.

Skoro już wspominasz o rodzinie, czy Twoja popularność, to, że zaczęło Ci dobrze iść, przyczyniło się do rozpadu Twojego pierwszego małżeństwa? 

Wiele czynników miało na to wpływ. To, że wydarzyło się to w trakcie programu, traktowałbym raczej jako przypadek. Program uwydatnił różnice w naszym podejściu do rzeczywistości, był elementem układanki, ale nie głównym puzzlem, który przyczynił się do tego, że mój poprzedni związek przestał istnieć. On i tak nie przetrwałby próby czasu z różnych przyczyn, o których nie będę opowiadał publicznie. 

Dlaczego nie odpocząłeś po rozpadzie małżeństwa, tylko z jednego związku wszedłeś w drugi…

Od mojego rozwodu z pierwszą żoną do początków relacji z moją obecną żoną minął ponad rok. Przez rok w życiu może się naprawdę wiele wydarzyć. 12 miesięcy to mnóstwo czasu. Boli mnie, że powstało tak wiele plotek i informacji dotyczących mojego życia prywatnego, które nie mają nic wspólnego z prawdą. Mnie osobiście te bzdury nie dotykają, ale moja rodzina potrafi się tym przejmować. 

Założeniem pojawienia się w programie było zbudowanie mojej rozpoznawalności. Wzbraniałem się przed tym i nie poszedłbym, gdyby nie ludzie, którzy przychodzili na moje koncerty. To oni uważali, że powinienem wejść na wyższy level, że powinienem skorzystać z możliwości, jakie daje talent show i jakie niesie ze sobą telewizja.

Jako człowiek sceny, artysta, musiałeś sobie zdawać sprawę z tego, że jeśli zdecydujesz się na wejście o ten wspomniany level wyżej, będziesz pod obstrzałem, będziesz rozpoznawalny, ludzie będą Ciebie ciekawi. Dziś z perspektywy doświadczenia, popularność bardziej Cię cieszy, czy przeszkadza, onieśmiela? 

I jedno i drugie. Jestem normalnym człowiekiem, są dni, kiedy potrzebuję ludzi, potrzebuję z nimi rozmawiać, a są takie, w których wolałbym być sam. Moja popularność jest ze mną nieustannie od kilku lat i rośnie w siłę. To wynik tego, że ani na moment nie odpuściłem tworzenia muzyki. To pokłosie mojej zawodowej, twórczej aktywności. Nie mogę więc myśleć o popularności jako ciężarze. Bardzo miło jest wymieniać dziennie dziesiątki uśmiechów z ludźmi, którzy się do mnie zwracają. Fajnie, że ktoś chce mieć część mnie w swoim domu choćby na małej kartce papieru. Ta świadomość napędza mnie do działania. Daje mi siłę w momentach, kiedy zaczynam wątpić, czy to, co robię, ma sens. Przypominam sobie o tych ludziach, którzy jadą za mną na drugi koniec Polski tylko po to, żeby posłuchać na żywo przez godzinę mnie i mojej muzyki, albo wydają swoje ciężko zarobione pieniądze, żeby kupić moją płytę. To mnie upewnia, że droga, którą wybrałem, nie jest taka zła i ma większy sens niż samo tworzenie. 

Naprawdę miewasz momenty zwątpienia?

Oczywiście, że tak. Dlatego wziąłem bardzo do siebie rolę trenera w The Voice of Poland. Kiedy ja zaczynałem, bardzo mi brakowało takiej osoby, jaką ja, mam nadzieję, jestem teraz dla tych młodych ludzi. 

To znaczy jakiej? 

Takiej, która powiedziałaby mi o rzeczach o których nikt wcześniej nie mówił. O istnieniu pewnych instytucji, w których trzeba zgłaszać swoje autorstwo, żeby potem nie zostać, nieładnie mówiąc, wykolegowanym z interesu. Zaczynając, nie wiedziałem, że istnieje coś takiego, jak prawo autorskie. Można na swojej drodze spotkać ludzi życzliwych i miłych, ale też takich, którzy od samego początku mają wobec nas złe zamiary. I póki się człowiek na kimś takim „nie przejedzie”, nie wyciągnie lekcji. Ja to zrobiłem, dlatego wiem więcej, jestem mądrzejszy i mogę młodszym kolegom pomagać, mówiąc o swoich doświadczeniach „z drugiej strony barykady”. Dzięki temu może kilka młodych osób ustrzeże się przed nieuczciwością. Ludzi, którzy żerują na cudzej pasji, talencie, jest mnóstwo. Dlatego cieszę się, że mogę teraz pracować z początkującymi artystami, dzielić się z nimi doświadczeniem muzycznym i wiedzą około muzyczną, która jest bezcenna. 

Co możesz młodym artystom przekazać, opierając się o swoje doświadczenie wyniesione z udziału w talent show? Bo to dziś najpopularniejsza ścieżka kariery.

Tak jak wspomniałem wyżej, zająłem w X Faktorze drugie miejsce, ale mimo tego mam poczucie, że wygrałem. Zrealizowałem wszystkie cele, które postawiłem sobie przed pójściem do programu. Wiedziałem, czego chcę, nie liczyłem na niczyją łaskę. Wiedziałem, co chcę robić, co mam do zaoferowania, byłem świadomy swoich możliwości i na tamten moment gotów, żeby wygrać. Nie udało się dosłownie, ale wygrałem z samym sobą – zdobyłem popularność, poszerzyłem grono odbiorców i zainteresowałem sobą wytwórnie płytowe. Za drugie miejsce nie dostałem nagrody, jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Byłem zdeterminowany, żeby wykorzystać te przysłowiowe 5 minut tuż po programie. Zamiast biegać po bankietach i ściankach, usiadłem w studio i nagrywałem płytę. Wiedziałem, że album ma szansę osiągnąć sukces na fali tej poprogramowej popularności. Wyczucie czasu, odrobina szczęścia, a przede wszystkim determinacja – to klucz do osiągnięcia sukcesu, którego brakuje młodym ludziom. Obserwuję to jako trener w The Voice of Poland. Jest mnóstwo osób, które mają talent, ale nie mają tego czegoś, tu chodzi o pracowitość i pewną spójność z samym sobą, a nie pierwiastek niesamowitości. Ktoś, kto ma talent, nie jest z góry skazany na sukces. To nie jest takie oczywiste. A młodym wydaje się, że wystarczy dobry głos, żeby zajść wysoko na muzycznej scenie. W rzeczywistości potrzebne jest wiele poświęceń, ogromne zaangażowanie i mnóstwo pracy, tym bardziej jeśli ma się ogromny talent. Do tego potrzebna jest jeszcze szczypta szczęścia, która wszystko sklei i pozwoli się odbić, żeby móc wychylić głowę ponad ogromną konkurencję na rynku. To mogę swoim młodszym kolegom podpowiedzieć z całą pewnością. 

Może tę umiejętność tytanicznej pracy zaszczepił w Tobie sport. Kilkanaście lat trenowałeś sztuki walki, jesteś trenerem capoeiry.  

Byłem, kiedy trenowałem siedem dni w tygodniu. Pamięć mięśniowa owszem, jeszcze mi została, ale możliwości fizyczne zdecydowanie się zmniejszyły. Nie mam już tej elastyczności, gibkości, szybkości. Ale sport w moim życiu nadal pełni istotną rolę. Wolne chwile spędzam biegając, ćwicząc na siłowni, czasem chodzę „pokulać się” na macie do zaprzyjaźnionego klubu. A odnosząc się do Twojego pytania, pewnie coś w tym jest – sport dyscyplinuje i uczy pokory, a także szacunku do partnera. Na muzycznej scenie to bardzo pożądane cechy i umiejętności.  

Co Cię inspiruje? 

Komponując i tworząc, inspiruję się tym, co mnie w życiu otacza i spotyka. Życiem – swoim i swoich bliskich. 

Skąd wiesz, że jakiś utwór będzie dobry? 

Po prostu to czuję. Choć oczywiście pierwszymi moimi recenzentami są bliscy, nie ulegam ich gustowi. Jestem perfekcjonistą. Musze być zadowolony z tego, co wychodzi spod mojej ręki. Nigdy nie mam 100 procent satysfakcji, ale wiem, że kiedyś w końcu to dzieło trzeba zakończyć i wypuścić w świat. (śmiech)

Odbieram Cię jako człowieka z planem, zatem może słów kilka o Twoich planach…


Staram się stawiać sobie na bieżąco małe cele. Wtedy łatwiej osiągać te większe. Teraz nie chciałbym zdradzać jakichś swoich wielkich marzeń, żeby nie zapeszyć, ale z tych pomniejszych jest to na pewno kolejna płyta, z którą chciałbym bardziej poeksperymentować.

Nad czym zatem pracujesz?   

Nad sobą. Cały czas. (śmiech) A poważnie, przede mną, tak jak wspomniałem, trzecia płyta. Jaki będzie jej ostateczny kształt, czas pokaże. W tym momencie najważniejsze jest dla mnie, żeby być zdrowym i szczerym z samym sobą. Bo dziś jestem już przekonany, że nie chodzi o to, żeby często na siłę i wbrew sobie, uszczęśliwiać innych. Każdy z nas ma jedno życie i powinien dążyć do tego, żeby być z niego zadowolonym, dążyć do szczęścia. Ja odnalazłem je w muzyce i w rodzinie. Jestem na ten moment szczęśliwym człowiekiem. Nie wiem, co będzie jutro, za tydzień, czy za miesiąc, ale jeśli zdrowie mi pozwoli, chciałbym nadal móc rozwijać swoje pasje. Cały czas się uczę, zdobywam nową wiedzę, jest mnóstwo dziedzin, które wciąż stanowią dla mnie niezbadane pole. Wiele jeszcze przede mną do odkrycia. 

Skoro wróciliśmy do tematu rodziny. Nie jest łatwo żyć w pachworkowym związku, a taki z Agnieszką tworzycie. Jak sobie radzicie ze swoimi dość skomplikowanymi relacjami rodzinnymi?  

Nie jest trudno, jeśli się bardzo chce. My z Agnieszką chcemy. Ja chcę widywać swoje dzieci jak najczęściej, córka Agi mieszka z nami. Chcemy, żeby każdemu z tej naszej wieloelementowej rodziny było jak najlepiej. Wszystko jest kwestią organizacji, a Agnieszka jest w tej materii mistrzem. Oczywiście, z racji tego, że mamy obydwoje wolne zawody, czasem nam się zdarza improwizować, ale wszystko się sprawnie układa. 

Jesteś popularnym muzykiem, często w trasie, często bardziej pod telefonem niż w domowym zaciszu. Jak sobie radzisz z tym rozdzieleniem, oddaleniem?

Czasami jest mi szkoda, przykro, i po ludzku smutno, że nie mogę być z rodziną we wszystkich ważnych dla niej chwilach. I to nie jest mój kaprys, tylko mam zobowiązania zawodowe. Mam z tyłu głowy, że to, co robię, nie jest tylko korzyścią dla mnie. Za mną stoi sztab ludzi, dla których moja praca jest również ich pracą. Gdybym w związku z jakąś osobistą kwestią nie pojechał na koncert, zabrałbym im możliwość zarabiania na życie. To jest taka branża, w której trzeba się pogodzić z częstą nieobecnością. Myślę, że właśnie przez częste wyjazdy, chwile z rodziną są dla mnie priorytetem i zawsze wyjątkowym czasem.

Fot.: Katarzyna Paskuda, PaskudaPhotography.com
Asyst. Natalia Jata – Photo Culture.pl
Makeup Urszula Heba
Stylizacje Maciej Dąbroś
Miejsce: The Westin Warsaw Hotel w warszawie.