FelietonFajbus – 997 przypadków z życia: KACZUCHY

Fajbus – 997 przypadków z życia: KACZUCHY

Zamówiłem ciągnik Ursus C 350 z przyczepą wyłożony słomą do przewozu pary młodej i gości z Zieleńca do Dusznik i z powrotem. Bankiet (wesele) był zarezerwowany w słynnym barze „5-tka”, na stoku, przy wyciągu.

Po „wstąpieniu” do branży telewizyjnej pod koniec 1982 r. trafiłem w nowe środowisko i znacznie zmienił się i poszerzył krąg moich znajomych oraz przyjaciół. Poznałem ludzi filmu, telewizji, a także wielu artystów. Wśród nich szczególnie zaprzyjaźniliśmy się z Mają Piwońską i Andrzejem Janeczką, bardzo wtedy popularnym duetem „Trzeci Oddech Kaczuchy” (odnieśli ogromny sukces na Festiwalu w Opolu). Bodaj od połowy lat 80. poprzedniego stulecia często razem biesiadowaliśmy, wyjeżdżaliśmy na weekendy i krótkie urlopy. Nasi przyjaciele szczególnie upodobali sobie położony w Górach Orlickich Zieleniec (mój brat był jednym z właścicieli bazy narciarskiej w tej miejscowości). Zwykle jeździliśmy tam zimą. Najbardziej znaczący dla opisywanej historii był wyjazd w 1993 r. Pewnego wieczoru Janeczko stwierdził, że Zieleniec to najpiękniejsze miejsce na świecie… i on tu, po latach życia z Majką na „kocią łapę”, musi wziąć ślub.
– A kiedy miałoby to się stać? – zapytałem. Padła odpowiedź: – Najlepiej w święta Wielkanocy ‘93. Ponieważ deklaracja padła w trakcie mocno zakrapianej kolacji, Janeczko o wszystkim zapomniał. Tak było jeszcze na 6 dni przed owymi świętami. Wtedy wkroczyłem do akcji. Zadzwoniłem do „Kaczuch”, a właściwie do Andrzeja i spytałem, czy pamięta, że w najbliższą sobotę ma odbyć się w Dusznikach Zdrój ich ślub.
– Fajbus, nie rób sobie jaj, nie dam się nabrać na Twoje numery – usłyszałem.
– Andrzej, nie gadaj głupot, ja dwa dni spędziłem u burmistrza Dusznik, aby w tajemnicy tę sprawę załatwić…. Nie możecie się już wycofać – odpowiedziałem.
– Daj mi spokój, żadnego ślubu nie będzie, jedziemy do Zieleńca, ale tylko na narty – takie było dictum Janeczki.
– Chłopie poświęciłem swój cały autorytet, aby załatwić to, co kiedyś planowałeś, a Ty teraz chcesz mnie ośmieszyć. Specjalnie dla Was będzie uruchomione USC, które w świąteczną sobotę nie działa. Ile ja nakłamałem, że Wam tak na tym ślubie zależy! A musicie wziąć go natychmiast, bo Majka za miesiąc wyjeżdża na stypendium do USA. W całym urzędzie rozdałem z autografami swoją nową książkę „STO NIE WYKRYTYCH ZBRONI”. Zarezerwowałem 30 miejsc noclegowych dla gości…
Słyszałem w słuchawce telefonu, jak Andrzej zaczyna pękać.
– Zaraz, poczekaj Fajbus, muszę zapytać Majkę.
Zacząłem na niego krzyczeć:
– Nie gadaj tak głośno, ona nie może o tym nic wiedzieć, to ma być niespodzianka! Przegryź to wszystko do jutra, a ja zadzwonię i przekażę Ci szczegóły. Ja wszystko zorganizuję, przygotuj tylko listę gości.
Z dotychczasowej relacji jedno tylko było prawdą: Janeczko rzeczywiście kilka miesięcy temu ogłosił, że weźmie ślub w Zieleńcu w Wielkanoc. Nie byłem u żadnego burmistrza, nie byłem oczywiście w Dusznikach, nie kiwnąłem nawet palcem w sprawie tego wirtualnego ślubu. Nazajutrz obudził mnie telefon od Janeczki. Był mocno zdenerwowany.
– Fajbus, nic nie powiedziałem Majce, robię listę gości, tylko oni zwariują, jak się dowiedzą, że to za pięć dni. Ale najważniejsze… jak oni dadzą ślub bez naszych metryk urodzenia?
Przestraszyłem się bardzo, bo zorientowałem się, Andrzej dał się nabrać i zagadałem:
– No właśnie obiecałem w Dusznikach urzędasom, że dowieziecie dokumenty w piątek.
– Cholera, Ja i Maja urodziliśmy się na północy, jutro muszę pruć na Mazury i do Olsztyna, żeby wziąć te metryki – powiedział. – To zasuwaj – rzuciłem i „umarłem” z przerażenia. Kiedy ochłonąłem, jechałem już swoim autem do Kotliny Kłodzkiej. Początkowo burmistrz nie chciał ze mną rozmawiać, ale kiedy wręczyłem mu książkę z autografem, zmiękł. Wezwał kierowniczkę USC (dla niej też książka) i zaczęli kombinować, jak załatwić tę sprawę. Po dwóch godzinach negocjacji padły następujące ustalenia: jeśli pani Piwońska i pan Janeczko dotrą dzień przed ślubem (piątek) do USC w Dusznikach do godziny 12.00 i złożą stosowne dokumenty i oświadczenia, to ślub się odbędzie. Uff…!
Zamówiłem ciągnik Ursus C 350 z przyczepą wyłożony słomą do przewozu pary młodej i gości z Zieleńca do Dusznik i z powrotem. Bankiet (wesele) był zarezerwowany w słynnym barze „5-tka”, na stoku, przy wyciągu. Nie bez trudu sprosiłem gości i w piątek dowiozłem z Łodzi dokumenty. Po południu dotarli Majka i Andrzej i zaczęły się schody. Kiedy Majka usłyszała od Andrzeja, że za trzy tygodnie wyjeżdża do USA, a na dodatek jest w ciąży i musi złożyć stosowne oświadczenie, które będzie podstawą do ominięcia ustawowych terminów udzielenia ślubu – odmówiła. Stwierdziła, że nie będzie kłamać. Po długich pertraktacjach zdaje się, że na wyjazd do USA zdecydował się Janeczko. Uff! Ale był jeszcze jeden problem – nigdzie w okolicy nie można było dostać złotych obrączek. Wreszcie w jednym z komisów (chyba w Kłodzku) dostaliśmy dwie, za to różne obrączki. Na szczęście rozmiar pasował. Wieczorem w „5-tce” odbył się wieczór panieńsko-kawalerski, co nie było dobrym pomysłem, bowiem nazajutrz rano ledwie udało się nam Janeczkę wtargać na Ursusa. Orszak ślubny jechał serpentynami z Zieleńca do Dusznik ze dwie godziny, wioząc 33 gości ubranych w narciarskie stroje, w tym mego syna licealistę – Dominika, który z radiomagnetofonu, tzw. jamnika, odtwarzał stosowne utwory. Ślub nie mógł się rozpocząć, bo Andrzej, będący w nie najlepszej kondycji, pytany przez kierowniczkę USC o nazwisko do aktu, stwierdził, że rezygnuje z Janeczko i chce nazywać się Piwoński. Znowu negocjacje, wziąłem Andrzeja na stronę, oblałem zimną wodą… Do tej pory nazywa się Janeczko. Przed USC szpaler – tunel z kijków narciarskich i konfetti. Wieczorem wielka śnieżyca i takiż bal. Spadło z 1,5 metra śniegu. To dość istotne, bowiem rankiem doszło do pierwszego małżeńskiego zwarcia i Janeczko wyrzucił przez okno swoją obrączkę. Ponieważ polskie przysłowie mówi, że na kaca najlepsza jest praca, wszyscy goście z łopatami szukali tego biżuterii. Po godzinie obrączkę znalazł osobiście Andrzej. Leżała dwa metry od hotelu, na głębokości metra. Potem nie było już perypetii. Do tej pory koncertują. Wynieśli się na wieś. Mieli konie i wiele innych zwierząt. Janeczko przed laty został sołtysem w swej wsi Ługi. W wieku ponad 50 lat ukończył łódzką ASP na Wydziale Malarstwa, został też radnym gminy Stryków. Szkoda tylko, że wiele lat temu nasza przyjaźń umarła…