Rzadko można zobaczyć Warszawę, gdy płynie się świtem po Wiśle, podczas rozwiewających się porannych mgieł. Przy odgłosach budzącego się miasta pierwsze promienie słońca rozświetlają na pomarańczowo elewacje budynków. Z tej perspektywy miasto wygląda mistycznie. Płynąc łodzią, mijamy mosty i te stare, odbudowane po wojnie, i te nowe, powstałe w ciągu ostatnich trzech dekad, które niczym szwy łączą i komunikują coraz lepiej tkankę miasta.
Przed oczami przesuwają się: nowy budynek Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, Muzeum Nauki Kopernik, Elektrownia Powiśle, pawilon Muzeum Sztuki Nowoczesnej, z prawej, dzikiej strony rzeki wśród drzew dominuje sylweta Stadionu Narodowego, za nią w tle ciekawa zabudowa Portu Praskiego. Nad głową przesuwa się powoli, będąca jeszcze w budowie, kładka dla pieszych.
Miasto wreszcie zwróciło się ku rzece.
Kolosalna zmiana nastąpiła podczas naszego życia, w ciągu ostatnich trzech dekad. Jako urodzony w szpitalu na Karowej warszawiak mieszkałem w wielkich blokach w osiedlu Za Żelazną Bramą przy ulicy Grzybowskiej. Podczas gry w piłkę na trawnikach między blokami potykaliśmy się czasem o wystające z ziemi stare cegły – ślad po stojących tu kiedyś, zniszczonych podczas wojny kamienicach.
Pamiętam, jak miałem jakieś osiem lat, a mój tata, architekt, członek SARP-u, wziął nas z bratem na wystawę do pałacyku SARP-u przy ulicy Foksal na pokonkursowa wystawę Przebudowa Osiedla Za Żelazną Bramą. Już na początku lat 80. zdawano sobie sprawę, że zbudowane w centrum miasta w modernistycznym duchu bloki nie tworzą odpowiedniej tkanki miejskiej. Stąd pomysł na konkurs architektoniczny, mający wyłonić koncepcje uzupełnienia istniejącej, blokowej zabudowy. Celem konkursu było uzyskanie przestrzeni miejskiej – z placami, pierzejami ulic, przestrzeniami urbanistycznymi. Trzymając za rękę tatę patrzyłem na różne wizje i koncepcje, które wtedy w oczach dziecka wydawały się niedającą się nigdy spełnić mrzonką.
Minęło kilka lat, stan wojenny, potem ‘89 rok, a trawniki między blokami, na których graliśmy w piłę czy tenisa, zaczęły się kurczyć. Powstawały tam krok po kroku nowe budynki: mieszkalne, hotelowe czy biurowce. Ulica Grzybowska tak jak i całe miasto zaczęła zmieniać oblicze.
Dreszcz emocji budziły w moim sercu nowo powstające wieżowce. Pałac Kultury dominował, ale pojawiły się pierwsze wysokie budynki: Marriott, Elektrim, Intraco czy ściana wschodnia. Potem sylweta miasta zyskała trzeci wymiar – wysokość. Budynki wysokościowe zaczęły powstawać w centrum, przy Emilii Plater czy rondzie ONZ, na Woli. Dla mnie, wtedy już studenta wydziału architektury Politechniki Warszawskiej, to były emocje. Na naszych oczach następował szalony postęp w budownictwie, technologii budowania, w elewacjach. Tkanka miejska zaczęła się wypełniać, a nieliczne jeszcze wolne place zabudowywać. Zarówno w nowych, jak i remontowanych budynkach na parterach coraz częściej pojawiały się banki, kawiarnie i sklepy. A w nich ludzie, bo miasto zaczęło być coraz bardziej dla nich.
Od czasów mojego dzieciństwa „wiecznie” budowano metro. Wreszcie została ukończona pierwsza linia i rozpoczęła się budowa drugiej. Zaczęły się pojawiać pierwsze ścieżki rowerowe, potem powstała koncepcja buspasów.
Wracając samochodem do Warszawy w letnie upalne popołudnie, stojąc w korku na moście Grota Roweckiego, podziwiam odbijające się na budynkach światło. Sylweta Warszawy wygląda fascynująco. Teraz dominują w niej już nowe budynki – Varso Tower, Spire czy Rondo 1. Pałac Kultury jest jakiś mniejszy… niknie.
Zachodzące słońce rozświetla tłumy ludzi na nadwiślańskich bulwarach, rodziny z dziećmi bawią się przy Parku Fontann. Przypominam sobie, że jeszcze nie odwiedziłem nowego Muzeum Wojska Polskiego, do którego brama rozcięła ceglany mur cytadeli warszawskiej. Koniecznie muszę to zrobić.
Godne odwiedzenia:
- Nowa siedziba Muzeum Wojska Polskiego w Cytadeli Warszawskiej
- Elektrownia Powiśle
- Centrum Nauki Kopernik – na rodzinną wizytę